Menu
Granica, przypadek Baarle

Granica, przypadek Baarle

Pamiętacie może komedię „Prawo jest prawem” z Fernandelem? Rzecz dzieje się we wsi podzielonej na pół granicą państwową, biegnie ona przez środek rynku, a nawet w poprzek miejscowej gospody (ma to zresztą istotne znaczenie dla akcji filmu). Rzeczywistość bywa nawet bardziej absurdalna.

W Polsce dla ludzi z pokolenia przedschengeńskiego – do którego sam się zaliczam – granica to granica. Powinien być szlaban, celnik. A sama granica odpowiednio oznaczona i jeśli już niezabezpieczona ogrodzeniem, to powinny przynajmniej być tabliczki ostrzegające przed jej przekroczeniem. Taka granica jak teraz to nie jest prawdziwa granica!

W belgijskiej gminie Baarle-Hertog nawet wbicie granicznych słupów mogłoby być kłopotliwe, a nawet niebezpieczne. Granica z sąsiednią Holandią biegnie tam jak chce. W poprzek, wzdłuż i na ukos ulic i chodników. Dlatego oznaczono ją tylko krzyżykami na nawierzchni ulic i chodników. Gmina składa się z aż 26 odrębnych części, nie stykających się ze sobą, z których 22 leżą na terytorium sąsiedniej Holandii. Leżące po drugiej stronie granicy holenderskie Baarle- Nassau posiada z kolei 7 enklaw na terenie Belgii i jeszcze enklawę leżącą w obrębie enklawy belgijskiej. Aby uniknąć sytuacji takiej, jak w filmie z Fernandelem, ustalono, że domy leżące na granicy należą do państwa, po stronie którego usytuowane są drzwi wejściowe domu. Stąd granica ciągle ulega pewnym zmianom, bo zmiana usytuowania drzwi może zmienić przynależność państwową nieruchomości.

Na żółto belgijska część Baarle, kolorem jaśniejszym zaznaczona część holenderska

W belgijskim Baarle-Hertog mieszkało w 2018 roku zaledwie 2715 mieszkańców, w holenderskim Baarle- Nassau w 2019 było ich 6847. Część belgijska jest więc jakby dodatkiem do holenderskiej, ale przez to budzi większe zainteresowanie.

Powoduje to oczywiście niemało komplikacji. Poza jednak językowymi. Baarle-Hertog należy do flamandzkiej części Belgii, mówi się tam zatem językiem praktycznie identycznym, jak w Holandii. Rozróżnienie pomiędzy flamandzkim a holenderskim miało podłoże polityczne, w końcu dumni Belgowie nie mogli mówić po holendersku. Ale odkąd powołano w 1980 roku Unię Języka Niderlandzkiego obejmująca Holandię, flamandzką część Belgii oraz Surinam (czyli dawną holenderską kolonię w Gujanie) odeszło to do historii i dziś nawet formalnie to ten sam język. Z premedytacją piszę tu o holenderskim a nie niderlandzkim, ale tym tematem zajmę się jeszcze osobno, w kolejnym artykule.

dom na granicy w BaarleO ile problemów językowych właściwie nie ma, to innych nie brakuje. Urzędy miejskie są osobne, ale na szczęście są położone w odległości stu metrów od siebie, można się zatem zawsze spotkać i wyjaśnić problemy nawet bez użycia Internetu czy telefonu. Odrębne są posterunki policji, straż pożarna i urzędy pocztowe. A także sieci energetyczne, choć to już mniej zrozumiałe. Wodociągi, kanalizacja i gaz są już wspólne. A nawet biblioteka. Problem z taryfami telefonicznymi w Baarle rozwiązano uznając wszelkie rozmowy w obrębie obu części Baarle za lokalne. No i dzięki Schengen granice to tylko te znaki na chodnikach. Choć właściwie zaczęło się to już wcześniej. Od 1948 obowiązywała unia celna obejmująca też Luksemburg. W 1960 te trzy kraje utworzyły Benelux (układ go tworzący podpisano dwa lata wcześniej). A w 1970 zniesiono kontrole na granicach.

Integracja znaczyła też koniec wyjątkowości Baarle, gdzie każdy mógł i pewnie też był przemytnikiem lub jak Fernandel w tamtym filmie przemytników ścigał. Baarleńska legenda głosiła, że celnicy prosili przemycające masło z Holandii kobiety by przed kontrolą zaczekały przy rozgrzanym piecu. Zapewne o jej rozpowszechnienie dbali sami celnicy, dzięki czemu nigdy nie brakowało go u nich w lodówce.

Tablica upamiętniająca Polaków poległych w walkach o BaarleWyjaśnić jeszcze wypada, co było przyczyną takiego przedziwnego przebiegu granicy. Rozwód pomiędzy Belgią i Holandią nie był wcale aksamitny. Zjednoczone zgodnie z postanowieniami kongresu wiedeńskiego państwo przetrwało tylko piętnaście lat. Niepodległość Belgii ocaliło, jak wiemy, powstanie listopadowe, które powstrzymało interwencję Rosji. Holandia pogodziła się z tym dopiero dziewięć lat później (na otarcie łez zachowując Luksemburg), a dopiero po kolejnych czterech latach przystąpiono do wytyczania granicy. Emocje już opadły, pochylono się zatem nad każdym najmniejszym jej odcinkiem i pracowicie opisano zamiast po prostu połączyć dwa punkty na mapie. Dla Holandii nie było to zresztą nic nowego. W XVIII wieku na mocy tzw. traktatów barierowych Holendzry otrzymali prawo do obsadzania wojskiem kilkunastu twierdz na terenie najpierw hiszpańskich, a potem austriackich Niderlandów, a Austriacy zgodzili się nawet opłacić większość związanych z tym kosztów. Nie całe zresztą terytorium dzisiejszej Belgii było we władaniu najpierw Hiszpanów, a potem Austriaków, część należała do innych państw niemieckich. Mozaika na granicach była wtedy czymś zupełnie naturalnym, zwłaszcza na ziemiach Cesarstwa. Pewien ład zaprowadziły dopiero rządy Napoleona (od 1810 zarówno dzisiejsza Belgia, jak i Holandia były już częścią Francji), a kongres wiedeński łącząc obie części Niderlandów ostatecznie już jak się wydawało przekreślił dawne granice pomiędzy nimi. Gdy przyszło je przywrócić, przywrócono te historyczne, nie bacząc do jak absurdalnych rozwiązań to doprowadzi. W czasie I wojny światowej ocaliło to część belgijskiego Baarle przed okupacją niemiecką, bo aby zająć enklawy na terytorium Holandii Niemcy musieliby naruszyć jej neutralność. W czasie II wojny światowej nic to nie dało, bo Niemcy zajęły też Holandię. Druga wojna światowa przyniosła za to akcent polski w historii Baarle, które zostało wyzwolone przez I Dywizję Pancerną Maczka, a jej dowódca ma w holenderskiej części Baarle swoja ulicę.

kościół pw. św. Remigiusza w belgijskiej części BaarleI jeszcze jedna historia, związana z katolickim kościołem pod wezwaniem św. Remigiusza w belgijskiej części Baarle. W wyniku pokoju westfalskiego, który kończył tak wojnę trzydziestoletnią, jak i osiemdziesięcioletnią wojnę w Niderlandach, Holandii przypadła częścią Brabancji, która weszła w skład tzw. Prowincji Generalnych, które pozbawiono prawa do samorządu, gdyż ich mieszkańcy opowiedzieli się po niewłaściwej stronie w czasie wojny domowej (niekiedy bardzo trudno z tym utrafić). Razem z tą częścią Brabancji przypadła Holandii też większa część Baarle. Kościół prawdopodobnie znajdował się po stronie holenderskiej, ale proboszczowi udało się jakoś przekonać holenderskie władze, że należy do części hiszpańskiej. Ocaliło to kościół przed zajęciem przez kalwinów oraz oczyszczeniem z obrazów i rzeźb, których kalwini nie tolerowali. Katolicyzm w Holandii można było oczywiście wyznawać, byle dyskretnie (katolicy stanowili zresztą większość w oficjalnie kalwińskiej Holandii). Kościół służył obu częściom Baarle aż do 1860, gdy pokłócono się o pensję proboszcza i część holenderska wystawiła dla siebie własny kościół.

Red. Rafał KORZENIEWSKI

Wszystkie zdjęcia, domena publiczna.

Udostępnij

Możliwość komentowania jest wyłączona.