Menu
Jeść jak Taj

Jeść jak Taj

W naszych restauracjach to nie wstyd jeść widelcem. Mimo że Tajlandia jest krajem azjatyckim, je się widelcem i łyżką. Nóż jest rzadko używany, służy głównie do dań typu Crying Tiger – czyli stek po tajsku – rozmawiamy z Karoliną Bryś, która stoi za popular­ną siecią restauracji tajskich Tuk Tuk.

Rozmawiał RAFAŁ KORZENIEWSKI

Skąd fascynacja kuchnią tajską? Nie jest to może nic niezwykłego, ale w two­im wypadku zamiłowanie przerodziło się w pomysł na biznes.

Zadziwię was, ale moje zaintere­sowanie kuchnią tajską zrodziło się wiele lat temu, gdy mieszkałam w Au­stralii. Odkryliśmy z Mariuszem, mo­im wspólnikiem, małą tajską knajpkę, która zainspirowała nas do podróży do Tajlandii… i właśnie tam, w Bang­koku, powstał pierwszy pomysł na Tuk Tuka.

Karolina Bryś

Karolina Bryś

Pierwszy Tuk Tuk powstaje na placu Zbawiciela. Miejsce wybrane chyba nie­przypadkowo?

Oczywiście, że miejsce jest nieprzy­padkowe! Pierwszy Tuk Tuk w War­szawie mógł powstać tylko tam. Du­żo dobrej energii i ludzi otwartych na różnorodne smaki.

Skąd nazwa? Fantazyjny znak pod literą „u” to chyba z tajskiego alfabetu, bo Ta­jowie mają swój własny alfabet. Co on oznacza?

Jak to, nie wiesz? Tuk Tuk to najpo­pularniejszy środek transportu w Taj­landii i chyb a najbardziej rozpozna­walny prze z turystów z całego świata. Nie mieliśmy wątpliwości co do na­zwy. Nasz logotyp z kolei nawiązuje do tajskiej typologii.

Jak ostre, azjatyckie smaki są przyjmo­wane w Polsce?

Polacy są coraz bardziej otwarci na azjatyckie smaki i ostrość tamtejszych potraw.

Kogo zatrudniasz w kuchni?

Głównie Azjatów. Szefami kuchni w każdej z naszych restauracji są Ta­jowie. Niemniej jednak mój wspólnik, Mariusz Kozłowski, często obejmuje dowodzenie w kuchni i serwuje równie wyśmienite dania.

W kuchni tajskiej można się zakochać, ale co poleciłabyś na początek tym, któ­rzy jej jeszcze nie próbowali?

Wszystkiego po trochu! Przyjść ze znajomymi, zamówić kilka najpopu­larniejszych dań i dzielić się. Sharing jest w modzie!

Tajowie, tak jak inni mieszkańcy Azji, używają pałeczek. A co, jeśli ktoś nie potrafi?

W naszych restauracjach to nie wstyd jeść widelcem. Mimo że Tajlan­dia jest krajem azjatyckim, je się widel­cem i łyżką. Nóż jest rzadko używany, służy głównie do dań typu Crying Ti­ger – czyli stek po tajsku.

Tajski street food – takiego określenia używacie, aby opisać swoją ofertę. By do was przyjść, nie trzeba być pod kra­watem, a ceny nie są z kosmosu. Kto jest twoim klientem?

Absolutnie wszyscy. Biznesmeni, artyści, rodziny, młodzież i studenci. Ostatnio obserwuję, że odwiedza nas coraz więcej starszych osób, co wcze­śniej stanowiło rzadkość.

Oprócz restauracji na placu Zbawiciela masz jeszcze dwie, na Saskiej Kępie i w Hali Koszyki. Same prestiżowe loka­lizacje, bo konkurencja jest tam olbrzy­mia. Radzisz sobie?

Jasne! Wszędzie znajdujemy fa­nów naszej kuchni. To dowód na to, że Tuk Tuk jest dobrze przemyślanym biznesem.

Pandemia mocno odbiła się na gastro­nomii. Czy otrzymałaś pomoc i udało się zacząć odrabiać straty?

Tak, otrzymaliśmy pomoc, któ­ra pomogła przetrwać naszej firmie w ciężkim okresie. Dzięki niej mogliśmy wspierać również jeden z warszawskich Szpitali podczas pierwszej fali korona­wirusa. Pod naszą opieką był Szpi­tal przy Szaserów. Wspieraliśmy dwa oddziały – ratunkowy i covidowy. Codziennie przez okres kilku miesię­cy dostarczyliśmy posiłki dla naszych lekarzy, pielęgniarzy i ratowników. Osób, które mimo otaczającego nas strachu, codziennie dbały i wspiera­ły chorych pacjentów. Ta akcja pozo­stanie w naszych sercach jako bardzo szczególna.

Zwiedziłaś kawał świata. Czy dalej po­dróżujesz, a jeśli tak, to dokąd?

Zwiedziłam pół świata i jestem podróżniczką. Czerpię z tego wielką przyjemność, a każda podróż daje mi wiele inspiracji. To mój motor napę­dowy. Ostatnio eksplorowałam Brazy­lię i odkrywałam jej smaki. Jestem ab­solutnie zauroczona tym krajem i pla­nuję niebawem tam wrócić.

Co gotujesz w domu dla siebie? Też kuchnia tajska, a może eksperymentu­jesz i wyłoni się z tego kolejna fascyna­cja? Może kolejny pomysł na biznes?

Pewnie cię zaskoczę – głównie ste­ki. Mój 11-letni syn jest ich wielkim fanem, więc na naszym domowym stole króluje wołowina. Dla siebie sa­mej często przygotowuję pasty – mam wiele lat doświadczenia z kuchnią i kulturą włoską, więc wychodzą, nie­skromnie mówiąc, znakomitości.

Zdjęcia użyczone przez rozmówcę.

Udostępnij

Możliwość komentowania jest wyłączona.