Menu

Małgorzata Nowotnik: Dzielę się szczęściem, by je mnożyć

Każdego dnia dziękuje losowi za to, że hojnie ją obdarzył. Spotkała mężczyznę, z którym przeżyła fascynujące prawie 50 lat. Ma zdrowego, dobrego syna, który odnosi sukcesy nie tylko w Polsce, ale i dalekiej Australii, i z którego jest bardzo dumna. Już samo to wystarczyłoby, żeby być szczęśliwą. A Małgorzata Nowotnik dostała jeszcze więcej! Będąc stewardessą Polskich Linii Lotniczych LOT podróżowała do najbardziej niedostępnych dla statystycznego obywatela PRL-u miejsc, w dodatku u boku kochającego mężczyzny, bo samoloty, na których pracowała, wznosił w chmury jej osobisty pilot, kapitan Marian Nowotnik – jej mąż. Autor książki „Ile startów, tyle lądowań”. Rzadko można spotkać drugą tak zgodną parę, w życiu której temperatura uczuć nie stygnie mimo upływu lat.

Nasze życie zawsze było pełne zrozumienia i wzajemnego poszanowania. Zafascynowani sobą i cudownymi chwilami nad chmurami odbyliśmy około 100 wspólnych lotów. Zwiedziliśmy niemal cały świat. Byliśmy m.in. w Chinach, Kanadzie, Singapurze czy Senegalu. W wielu miejscach mamy serdecznych przyjaciół, z którymi do dziś utrzymujemy kontakty. Jednak, kiedy urodził się nasz syn Piotruś, postanowiliśmy, że od tej chwili nie będziemy latać razem. Przeszłam do obsługi naziemnej. Przez następne lata, gdy jedno odbywało rejs, drugie zostawało w domu i cały czas myślami byliśmy z drugą połową. Były to wówczas bezustanne rozstania, oczekiwania i upragnione powroty. Dzisiaj, kiedy już nie latamy, mamy siebie nareszcie na wyciągnięcie ręki – opowiada pani Małgorzata.

Razem na krańcach świata

Kiedy latała ze swoim mężem, tak bardzo ufała jego wiedzy i zdolnościom, że nie czuła nigdy strachu, nawet, kiedy zdarzały się niebezpieczne momenty. Było też dużo niezapomnianych chwil. – Na pokładzie Ił-18 w 1976 roku dane mi było lecieć przez Karaczi w Pakistanie do Sajgonu na samo zakończenie wojny po Międzynarodową Komisję Nadzoru i Kontroli. W Karaczi czekaliśmy na lotnisku na samolot, który mieliśmy przejąć i polecieć do Sajgonu. Wieczór gdzieś w dalekiej Azji, daleko od ojczyzny ląduje „osiemnastka”, na którą czekamy. Kiedy zobaczyłam podświetlone logo LOT i napis „Polskie Linie Lotnicze” w tym obcym kraju, naprawdę bardzo się wzruszyłam. Ten kawałek polskości gdzieś daleko, daleko. To był jeden z tych lotów, których nie zapomnę – wspomina Małgorzata Nowotnik.

Dziś, będąc prezesem Fundacji „Kochaj życie”, którą stworzyła, by pomagać innym – także pokonuje wiele trudności. Ale przy wspierającym i kochającym mężczyźnie, który w nią wierzy, nie ma dla niej rzeczy niemożliwych.

– W 2009 roku zakończyłam pracę na warszawskim lotnisku, przechodząc na emeryturę. Nie wyobrażałam sobie bezczynności, więc za namową męża postanowiłam kontynuować działalność charytatywną w Fundacji „Kochaj Życie”, którą założyłam w 2007 roku na lotnisku. Początkowo przede wszystkim wspieraliśmy pracowników obsługi pasażerskiej, Dom Samotnej Matki, a także Interwencyjną Placówkę Opiekuńczą w Otwocku. Nowo powstałą salę pooperacyjną Kliniki Ortopedii i Rehabilitacji Szpitala Bródnowskiego wyposażyliśmy w profesjonalne łóżka ortopedyczne.

Nadzieja dla chorych i bliskich

W 2012 roku, kiedy otrzymaliśmy status OPP, podnieśliśmy poprzeczkę i postawiliśmy sobie za cel niesienie pomocy dzieciom z poważnymi problemami ortopedycznymi. Są to przede wszystkim schorzenia o charakterze skomplikowanych, wrodzonych deformacji kostno-stawowych, często o podłożu genetycznym, ale również o nieznanej przyczynie występowania. Wady te obejmują różny zakres patologii i mogą występować w różnych konfiguracjach, ale ich cechą wspólną jest rzadkie występowanie w populacji, czego konsekwencją są trudności, zarówno diagnostyczne, jak i – przede wszystkim – terapeutyczne. Rozpoznanie niejednokrotnie wiąże się z zaleceniem najtrudniejszym do przyjęcia przez pacjenta i rodzinę, a mianowicie z amputacją kończyny. Znamy wiele przypadków, kiedy rodzice, nie godząc się z takim werdyktem medycznym, zaczęli szukać pomocy poza granicami Polski. To nie kto inny, a właśnie zdesperowani rodzice znaleźli klinikę Dr Drora Paley w West Palm Beach na Florydzie. To tam wiele polskich dzieci, którym w kraju jako jedyną alternatywę proponowano amputację, odzyskało nadzieję na przejście przez życie na własnych nóżkach, na sprawność i normalne funkcjonowanie w przyszłości – opowiada pani Małgorzata.

Szczęśliwe lądowanie

– Każda taka sytuacja, kiedy najpierw jest trudny do zaakceptowania wyrok, a potem jednak znajduje się niemal niemożliwe rozwiązanie, przypomina mi najtrudniejsze loty, które groziły katastrofą, a zakończyły się szczęśliwym lądowaniem.

Bo w lataniu były i ciężkie momenty. Na przykład historia męża pani Małgorzaty. – Alaska, Cold Bay. Lotnisko – z jednej strony ocean, z drugiej góry. Na pokładzie samolotu komplet wesołych marynarzy. Tam przez jakieś 25 lat nie padał śnieg, a wtedy akurat zadyma śnieżna. A do tego wszystkiego nawigator się pomylił o 180 stopni. Koszmar. Historia niesamowita, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Były takie chwile, kiedy człowiek mówił: już więcej nie wsiądę do samolotu, ale następnego dnia to przechodziło i leciał dalej – opowiada pani prezes.

W Fundacji jest podobnie. Też przychodzą chwile zmęczenia i zwątpienia. Ale codziennie zgłaszają się zrozpaczeni rodzice szukający dla swoich pociech ratunku i trzeba zebrać siły, by im pomóc. Na operacje, czy to na Florydzie, gdzie Fundacja „Kochaj życie” często wysyła dzieci, czy tu, w Polsce, prowadzone przez specjalistów wyszkolonych przez profesora Paleya, potrzeba mnóstwo środków. Na przełomie lat 2017/18 Fundacja podjęła decyzję o sfinansowaniu dziewięciomiesięcznego szkolenia dwóch polskich ortopedów w Klinice dr Paleya w West Palm Beach na Florydzie. Dzięki temu w Warszawie mógł powstać Europejski Instytut dr Paleya, co stanowi ogromne wsparcie dla wielu rodzin nie tylko w Polsce, ale i w Europie. Jednak bez pomocy darczyńców, którzy uczestniczą w zbiórkach pieniędzy, nic nie udałoby się zrobić.

Po pierwsze pomagać

– Zbieramy środki w różny sposób. Organizujemy aukcje, bale charytatywne, wydeptujemy drogi do sponsorów i prosimy każdego napotkanego człowieka, zarówno zwykłego przysłowiowego Kowalskiego, jak i znanego biznesmena, o 1% podatku. Nie wstydzę się „żebrać” dla tych chorych dzieciaczków. Bo każda złotówka jest milowym krokiem dla kolejnego małego pacjenta, który czeka na swoją szansę. By mógł biegać, grać w piłkę, bawić się z rówieśnikami – czując się takim samym jak oni. Zdrowym.

Oboje państwo Nowrotnikowie są bardzo skromnymi osobami. Choć wykonując prestiżowe zawody i mogliby się czuć wyróżnieni, mieć roszczeniowe podejście do życia, jak to się często dzieje w obecnych czasach, nie ma w nich wszechobecnej dziś buty. Bo dla nich szczęście i prestiż to miłość kogoś bliskiego i życie z pasją.

– Czasami, gdy ktoś mówi, że jego praca zależy tylko od tego, ile zarabia pieniędzy, mnie to śmieszy. Może trudno uwierzyć, ale upłynęło kilka lat, zanim się dowiedziałem, ile dokładnie zarabiam. Mnie interesowało bardziej, dokąd polecę, a pieniądze to było po prostu tyle, ile wypłaciła kasa – mówi Marian Nowotnik. Empatia i chęć pomocy innym towarzyszy im przez całe życie.

– Podczas gdy w Polsce brakowało wielu potrzebnych leków, apteki na zachodzie były bogato zaopatrzone. Bardzo często zdarzało się, że przed odlotem obok służbowych drzwi pokojów stewardes czy pilotów na lotnisku ustawiały się kolejki potrzebujących z receptami, którzy prosili o zakupy. We Frankfurcie mieliśmy 45 minut wolnego czasu. Musieliśmy w tym czasie zdążyć do apteki i przygotować samolot na przyjęcie pasażerów. Chcieliśmy pomóc rodakom, którzy nie byli w stanie zdobyć w kraju potrzebnych leków. Często było to błaganie ze łzami w oczach. Kiedyś poprosiłam męża, który miał lot do Frankfurtu, żeby kupił mi rajstopy. Mąż wrócił bez rajstop i powiedział: wybacz, ale miałem tyle recept, że nie zdążyłem. Jak tu się na niego gniewać, skoro sytuacja była tak oczywista. Pomoc ludziom w potrzebie jest istotniejsza – wspominała Małgorzata Nowotnik.

Jak mnożyć szczęście?

Trudno więc się dziwić, że i dziś, mimo tego, że jest na emeryturze, chce być pomocna i aktywna. – Nic mi nie brakuje. Ja i moi bliscy jesteśmy zdrowi. Jestem spełnioną żoną, matką. Nasz syn ma 42 lata i jest poukładanym, wrażliwym mężczyzną. Wprawdzie ukończył kurs szybowcowy, a nawet zaczął latać, ale życie poświęcił muzyce. Mieszka od 19 lat w Melbourne, gdzie ukończył konserwatorium muzyczne. Komponuje i gra na wielu współczesnych i dawnych instrumentach. Często można go usłyszeć w Polsce podczas występów m.in. z zespołem Arboretum czy z rodziną Steczkowskich. Jestem szczęśliwa. Mamy z mężem wiele wspomnień, nie nudzimy się ze sobą. Ale szczęście to jedyna rzecz, która się mnoży, gdy się ją dzieli – uśmiecha się pani Małgorzata.

Wykorzystano zdjęcia z domowego archiwum udostępnione przez Małgorzatę Nowotnik.

Fundacji „Kochaj życie”

 

Udostępnij

Możliwość komentowania jest wyłączona.