Menu

Najważniejszy jest widz – rozmowa z Emilianem Kamińskim

„Mam żelazną zasadę – najważniejszy jest widz. Teatr został dla niego stworzony, dla jego wygody i zadowolenia. Nie tak dla aktorów, reżyserów czy twórców… I to jest moja podstawowa reguła – poszanowanie dla widza” – mówi Emilian Kamiński, aktor i reżyser, właściciel warszawskiego Teatru Kamienica.

Rozmawia Izabella Jarska

Własny teatr jest Pana pasją, marzeniem, które Pan zrealizował, ale czy w obecnych czasach jest także dobrym biznesem?

– Biznesem jest średnim. Wiadomo, że w hierarchii potrzeb teatr jest na końcu łańcucha pokarmowego. Najpierw jest jedzenie, zdrowie, mieszkanie, samochód, edukacja, ubrania itp… Dopiero potem teatr. Zatem gdyby myśleć wyłącznie biznesowo, to nie jest to najlepszy pomysł. Niemniej, gdy otwierałem Kamienicę, nie chodziło mi o biznes tylko o to, aby powstał mój teatr, który jest w stanie sam się utrzymać. W Polsce większość teatrów jest dotowanych. Na Zachodzie jest to niemalże cały przemysł rozrywkowy. Teatry są tam głównie prywatne. Mnie zawsze ogromnie ciekawiło – jak one tam funkcjonują, jak na siebie zarabiają? Pod koniec lat 80. do Teatru Ateneum, w którym wówczas pracowałem, na zaproszenie jego dyrektora Janusza Warmińskiego, mojego wielkiego „Majstra”, przyjechał amerykański „Majster” wielkiego formatu, czyli Joseph Papp – słynny menadżer broadwayowski i producent teatralny. Zaprosił mnie na rozmowę i wtedy miałem okazję aby go wypytać, jak funkcjonuje amerykański teatr? Także od strony biznesowej. Na koniec powiedział mi: „Emilian, załóż własny teatr”. Mówię mu zatem, że mamy PRL, nie ma prywatnych teatrów. „To załóż jak PRL się skończy” – odpowiedział. Po ‘89 roku, miałem propozycję objęcia posady dyrektora jednego z warszawskich teatrów, ale wtedy nie czułem się do tego gotowy. Osoba, która mi to zaproponowała, będąca we władzach, była zaskoczona moją odmową. No, ale nie czułem się wtedy na siłach na objęcie dyrekcji teatru. Ponadto gdzieś tam wewnętrznie zawsze czułem, że socjalistyczny model teatru mi nie odpowiada. Mam na myśli strukturalność, etatowość, pewne kwestie organizacyjne… A to, co by mi najbardziej nie odpowiadało, to to, że musiałbym zwalniać ludzi. Bo gdybym objął dyrekcję, którą mi proponowano, zapewne należało by bardzo okroić zatrudnione tam zespoły. A ja bardzo przeżywam, kiedy muszę zwolnić jakiegoś pracownika. Jednak marzyła mi się własna sala prób, w której ewentualnie mógłbym wystawić coś małego. Ponieważ miałem zezwolenie na pracownię artystyczną zacząłem się za czymś takim rozglądać. Jednak żadne z oglądanych miejsc mi się nie podobało. Dopiero w 2002 roku trafiłem do ZDK (Zarząd Domów Komunalnych) w Śródmieściu. I przemiła pani dyrektor tej instytucji, która była teatromanką, zgodziła się na rozmowę ze mną, podczas której zaczęła mnie pytać po co mi ta sala prób? Wyjaśniłem jej, że szukam miejsca, gdzie mógłbym wystawić nieduży spektakl. Na to ona mnie zapytała „A nie wolałby pan własnego teatru?”. Odpowiedziałem, że to jest moim największym marzeniem. „Mamy w Śródmieściu pustostany panie Emilianie, pochodzi pan z moimi pracownikami, poogląda, może coś się panu spodoba” –powiedziała pani dyrektor. Zacząłem zatem „zwiedzać” wraz z urzędnikami te pustostany. I im więcej ich oglądałem tym bardziej dojrzewała we mnie myśl, że nie wezmę pierwszego lepszego lokalu tylko coś, co mi się naprawdę będzie podobało, takie miejsce, w którym poczuję, że zaiskrzyło. Wreszcie, w sierpniu 2002 roku stanąłem na podwórku, na jakim obecnie mieści się teatr Kamienica. No i zaiskrzyło. Szukałem miejsca mocno związanego z Warszawą, mającego ducha tego miasta. Nie chciałem, aby to było jakieś dawne kino, pragnąłem bowiem, żeby mój teatr był teatrem całkowicie zrobionym przeze mnie. I by posiadał genius loci (łac. duch opiekuńczy danego miejsca). Wszedłem w te piwnice, w te dziwne, zagracone magazyny… I poczułem, że jest tu genius loci. Zacząłem zatem racę nad tym miejscem, żeby je przekształcić w teatr. Jednocześnie była to dla mnie olbrzymia nauka. Zarówno gdy idzie o kwestie techniczne, związane z remontem a nawet odbudową (odbyłem bowiem wiele konsultacji z architektami i konstruktorami), jak i w zakresie prowadzenia takiego biznesu, na przykład przez poszukiwanie środków. W 2009 roku, 27 marca, w Międzynarodowy Dzień Teatru, nastąpiło oficjalne otwarcie Kamienicy. O tym co się działo do tego czasu mogłoby powstać dużo książek i one by nie były nieinteresujące. Najogólniej mówiąc to wszystko było trudne. Jednak muszę zaznaczyć, że spotkałem się z bardzo dużą życzliwością ludzi. No może nie wszystkich, ale większości. Nie będę ukrywał, że były osoby, którym się ten projekt albo moja skromna osoba nie podobały. Natomiast gros ludzi, w tym urzędników na różnych szczeblach, odnosiło się do mnie życzliwie. I nawet jeśli niektórzy mieli może wątpliwości co do tego projektu, to i tak starali się mi pomóc. To ogromnie istotne – że ten teatr powstał także może być niczego lepszego niż stworzyć miejsce dla ludzi, przez ludzi i dzięki ludziom. I to mi trochę wróciło wiarę w drugiego człowieka. Było także wiele przypadków, które wymykają się racjonalnej ocenie, co nawet mogą potwierdzić świadkowie. Na przykład wydawało się, że sytuacja jest beznadziejna, bez wyjścia… i nagle, nie wiadomo skąd, zjawiała się pomocna dłoń. Tak było kilka a może nawet kilkanaście razy. I tego nie da się ocenić rozumem, tych wszystkich dziwnych zbiegów okoliczności. Uważam, że tutaj się objawiał genius loci tego miejsca. Ponadto miałem bardzo dobry kontakt z kimś dla mnie ogromnie istotnym w życiu duchowym, czyli z księdzem Jerzym Popiełuszką. Którego miałem zaszczyt znać osobiście oraz wielokrotnie u niego bywać i z nim rozmawiać. A poprzez księdza Jerzego spojrzałem na Św. Franciszka a przede wszystkim na Jezusa. I to jest bardzo ważne. W Piwnicy Warszawa jest ołtarzyk z Jezusem siedzącym w Colloseum Rzymskim i jest tam zdjęcie księdza Jerzego z kawałkiem szaty…Niestety ostatnio ktoś mi ją skradł.. Ale jeżeli będzie szanował księdza Jerzego, tak jak ja, to mu wybaczam.

Może Pan o sobie powiedzieć, że jest wierzący?

– Każdy jest w jakiś sposób wierzący. Może to nie będzie dobrze widziane, co powiem, ale mnie nie jest potrzebne przebywanie w kościele pełnym ludzi. Lubię natomiast kościół, kiedy jest pusty. Gdy byłem we Włoszech czy w Paryżu często na takie trafiałem. Na malutkie kościółki, w których było zaledwie kilka osób. Modlących się w skupieniu. I to mi się podoba. Kiedy bywam na mszach zdarza się, że kapłan ma naprawdę coś do powiedzenia. I to bardzo cenię. Ale czasami księża nie miewają nic zajmującego do powiedzenia. To cenię znacznie mniej. Mnie się bardzo podoba instytucja kapłana, który jest mądrzejszy od ogółu, bo wtedy jest kimś w rodzaju Mistrza. I tu wracam do księdza Jerzego… do Jana Pawła II … do kapelana Romana Indrzejczyka. Do wielu kapłanów, których miałem zaszczyt poznać.

Wracając do teatru, czy ciężko jest prowadzić taką instytucję w dobie kryzysu?

– Mam żelazną zasadę – najważniejszy jest widz. Teatr został dla niego stworzony, dla jego wygody i zadowolenia. Nie tak dla aktorów, reżyserów czy twórców… To jest moja podstawowa reguła – poszanowanie dla widza. I staram się, aby w moim teatrze widzowie czuli się uszanowani. Dobierając repertuar kieruję się zasadą Helmuta Kajzara, który powiadał aby „wąchać czas”. Dopiero co mieliśmy premierę „Miłości i polityki”. Dlaczego właśnie ten temat? A ileż ostatnio było różnych afer? Ludzie to widzą. I widz powinien dostać coś, co go interesuje. Teatr jest miejscem wolnej myśli, ale także i krytyki. Dlatego Kamienica zaproponowała widzom „Miłość i politykę” i oni pięknie reagują na ten spektakl. Rzecz się dzieje we Francji, ale pokazuje pewne mechanizmy. Gram tam pewnego polityka, ale ani go oskarżam ani bronię. Staram się jedynie rzetelnie przedstawić postać. Tak aby, widz popatrzył z boku jak ta osoba funkcjonuje. Inny aktualny temat – Polska jest podobno w Europie na pierwszym miejscu, jeżeli chodzi o zażywanie narkotyków wśród młodzieży. Co robię? Szukam spektaklu, który by opisywał ten problem i znajduję. Tak na deskach Kamienicy pojawiły się „Dzieci z dworca ZOO”. Sztuka bardzo porusza, po spektaklach są spotkania z psychologami z Monaru., są dyskusje… Mieliśmy spektakl „Kulek” o bezpieczeństwie dzieci w mieście. Miał ogromne powodzenie. Chyba go będę musiał wznowić, bo dzieci się o niego upominają. Kolejny spektakl „Wiera Gran”, o kobiecie, sławnej piosenkarce, która walczyła o swoją godność. To są ważne sprawy… Ale mamy także spektakle lżejszego kalibru, np. „ZUS Zalotny Uśmiech Słonia” – komedia o tym, jak pewnie człowiek oszukuje Zakład Opieki Społecznej, żeby przeżyć. „Porwanie Sabinek” – widzowie i krytyka chwalą ten spektakl. Zawsze szukam sztuk, które mają treść. Nie chcę wystawiać spektakli o niczym. Można powiedzieć, że „ZUS” to komedia. Ale tam jest też istotny przekaz. Zawsze o to dbam. By w spektaklu był przekaz, żeby widz wyniósł jaką wartość dodaną. Podobnie z monodramem „W obronie jaskiniowca” – ludzie się śmieją, ale potem przychodzi refleksja, przecież to całe nasze życie. Teatr jest tu i teraz, więc ja dobierając repertuar muszę „wąchać czas”.

A co z klasyką?

– Na wystawienie klasyki mogą sobie pozwolić teatry dotowane. Ja muszę mieć widzów i sprzedawać bilety.

Czy nie da się tego jakoś pogodzić? Klasyczny repertuar nie może być jednocześnie sukcesem komercyjnym?

– Joseph Papp mówił mi, że kiedy wystawia na przykład „Chorus Line” na dużej scenie, gdzie jest 2200 miejsc, zarabia tym na spektakle pokazywane na małej scenie. Zapytałem jaki ma tam repertuar, powiedział, że Czechowa, Szekspira itp. czyli klasykę. A ile miejsc liczy sobie ta mniejsza scena? – 500, czyli zupełnie inne realia. Jednak w Kamienicy, chociaż na mniejszą skalę, stosuję podobny system. Wystawiany na dużej scenie „ZUS” zarabia mi na „Wierę Gran” czy „Sceny z życia małżeńskiego”, pokazywane na małej. Są to wspaniale spektakle, ale nie jest prosto sprzedać na nie bilety, bo tutaj trzeba smakoszy teatralnych. A „ZUS” sprzedaje się jak ciepłe bułki.

Często mówi Pan o Kamienicy, że jest to więcej niż teatr. Że widz ma tutaj kompleksową obsługę…

– Tak, obok trzech scen mamy tutaj także restaurację Nasza Warszawa.

Bardzo stylową zresztą… z przepięknymi wnętrzami.

– I z własną kuchnią – co ważne. Jedną z naszych działalności są eventy. Wynajmujemy przestrzenie teatralne i gramy spektakle zamknięte, na zamówienie różnych firm. Nie ukrywam, że z tego też żyjemy, bo z samych spektakli byłoby bardzo ciężko. Istotnym elementem jest także działalność edukacyjna i misyjna teatru, czyli warszawskość (makieta przedwojennej Warszawy, tramwaj przed wejściem do Kamienicy), a także bardzo szeroka i wielopłaszczyznowa działalność społeczna. Kamienica to więcej niż teatr i serdecznie do niej zapraszam.


emil kaminski3Emilian Kamiński – (ur. 10 lipca 1952 roku w Warszawie) – aktor i reżyser, założyciel Fundacji Atut i Teatru Kamienica, którego jest dyrektorem. Ma w swoim dorobku ponad setkę ról teatralnych, filmowych i musicalowych. Jest absolwentem warszawskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej, którą ukończył z wyróżnieniem w 1975 roku. Na scenie zadebiutował rolą Pawła w Pierwszym dniu wolności w reżyserii Tadeusza Łomnickiego w Teatrze na Woli. Później pracował na kilku stołecznych scenach: min. u Adama Hanuszkiewicza w Teatrze Narodowym, następnie w Ateneum, po czym ponownie w Teatrze Narodowym. Od 2009 roku ma prywaty teatr mieszczący się w zabytkowej kamienicy, przy Al. Solidarności.

 

Udostępnij

Możliwość komentowania jest wyłączona.