Menu

Waldemar Dąbrowski

NIGDY NIE BYŁEM po drugiej stronie

” Kiedyś w rozmowie z Gustawem Holoubkiem i z Andrzejem Wajdą powiedziałem im: Gustawie i Andrzeju, darujcie, ale nie wy jesteście w centrum mojego zainteresowania, jako ministra kultury” – mówi Waldemar Dąbrowski, wieloletni dyrektor stołecznego Centrum Sztuki Studio, dyrektor Teatru Wielkiego – Opery Narodowej (obecnie po raz drugi), wiceminister i minister kultury. Absolwent Wydziału Elektroniki Politechniki Warszawskiej, współtwórca i szef klubu studenckiego Riwiera Remont.

 Rozmawia IZABELLA JARSKA

Zapytam przewrotnie – czy był Pan królem dyskotek?

– Nie (śmiech). Chociaż dyskoteka była rdzeniem „operacji” o nazwie Riwiera Remont – klubu studenckiego, będącego dla nas wyspą, na której manifestowaliśmy swoją młodość – przestrzenią, gdzie mogliśmy spełniać swoje pragnienie lepszego świata. Dyskoteka przynosiła dochód
i wnosiła element czysto rozrywkowy – choć, stwierdzam z dumą – również ta rozrywka reprezentowała najwyższy – w skali międzynarodowej! – poziom. Naszymi dyskdżokejami byli najbardziej znani polscy redaktorzy muzyczni, nie tylko tamtego czasu, m.in. Witold Pograniczny, Piotr Kaczkowski oraz… znany dziś reżyser Jacek Bromski. Pamiętam jak we wczesnych latach 70. odwiedziła nas grupa amerykańskich studentów z Kalifornii. Przyjęliśmy ich serdecznie, a oni porozmawiali chwilę i zaraz sobie poszli. Byliśmy rozczarowani, ale tylko do momentu kiedy nieco później ich polski przewodnik wyjaśnił nam, że oni zainteresowani byli przede wszystkim poznawaniem lokalnej egzotyki. Coś, co mieli na co dzień w Los Angeles specjalnie ich nie ciekawiło. Trudno było o większy komplement.

Obok dyskoteki w klubie działały: teatr studencki, klub jazzowy, galeria sztuki, kluby dyskusyjne, DKF Kwant, w którym odbywały się światowe pokazy premierowe. To my jako pierwsi pokazaliśmy np. „Zawód reporter” Antonioniego. Byliśmy grupą przyjaciół, która kreowała rzeczywistość,  jakiej w tamtym czasie nie było w żadnym innym mieście europejskim.

Były wówczas w Warszawie trzy liczące się kluby studenckie: Riwiera Remont, Hybrydy i Stodoła…

–W latach 70. prym jednak wiodła Riwiera, rokrocznie dostawaliśmy nagrodę dla najlepszego klubu studenckiego.

Jak Pan wspomina tamte lata?

– Każdy ma sentyment do czasów swojej młodości. Oczywiście doskonale sobie wtedy zdawałem sprawę z ograniczeń politycznych tamtego okresu, jednak mnie szczęśliwie bezpośrednio one nie dotyczyły. Był to też czas „gierkowskiego oddechu”. Łatwiej było dostać polski paszport niż brytyjską wizę. Jako młodzi ludzie dużo podróżowaliśmy – znacznie więcej niż nasi rówieśnicy z pozostałych krajów „zza żelaznej kurtyny”. Cieszyliśmy się z namiastki demokratycznego życia: szefem klubu studenckiego nie zostawało się z nadania – można było jedynie zostać wybranym. Nabywaliśmy moralnej zdolności do życia w demokracji. Był to parlamentaryzm w skali może niewielkiej, ale jednak dotyczący grupy ludzi, którzy później, już po ‘89 roku, odegrali znaczącą rolę w przeobrażeniach wolnej Polski.

Jaką największą postać kultury gościliście w Riwierze?

– Odwiedziło nas wiele znaczących osobistości. Na moje zaproszenie przyjechał Michelangelo Antonioni, gościliśmy Julio Cortázara, Nikitę Michałkowa, Miklósa Jancsó, gwiazdy światowego jazzu – ale była też grupa ABBA i Manhattan Transfer. Z polskich twórców wymienić można choćby Andrzeja Wajdę, Krzysztofa Zanussiego, Krzysztofa Kieślowskiego – czołówkę polskiego kina. Najwybitniejszych polskich jazzmanów ze Zbigniewem Namysłowskim, Michałem Urbaniakiem, Tomaszem Stańko. Gościliśmy Czesława Niemena, Marylę Rodowicz, Czerwone Gitary…

Będąc szefem Remontu, czy dyrektorem Teatru Studio był Pan jakby po jednej stronie, potem jako minister kultury – niejako po drugiej…

– Ależ nie! Nigdy nie byłem „po drugiej stronie”. Z tego co wiem, moją kandydaturę na fotel wiceministra kultury zaproponował w imieniu środowiska filmowców Krzysztof Kieślowski, a ministra Janusz Głowacki. Miałem zaufanie grupy ludzi, którzy wierzyli, że potrafię zrobić coś dobrego dla polskiego filmu, ale także dużo szerzej: dla polskiej kultury w ogóle. Mam nadzieję, że mi się to udało. Przeprowadzałem reformy, które wierzę, przyczyniły się do poprawy funkcjonowania życia kulturalnego na różnych płaszczyznach. W kinematografii na przykład zmieniłem system realizacji projektów z „reżyserskiego” na „producencki”. Zmiana była znacząca i zaowocowała m.in. zwiększeniem liczby ciekawych – i możliwych! – debiutów. Jednak podkreślę to raz jeszcze: ani jako wiceminister, ani potem jako minister nigdy nie byłem „po drugiej stronie”, w kontrze do twórców czy organizatorów, producentów. Dla mnie ta funkcja to nie kwestia jakiejś władzy, ale możliwość twórczego zarządzania, otwierania nowych przestrzeni. Przede wszystkim wielkie zobowiązanie, zarówno wobec ludzi sztuki, jak i odbiorców kultury. Jedną z zasadniczych kwestii są oczywiście finanse – mam tę satysfakcję, że udało mi się podwoić budżet Ministerstwa Kultury. Muszę jednak podkreślić, że było to możliwe dzięki życzliwości ze strony premierów Leszka Millera i Marka Belki. Rozumieli oni doskonale tę podstawową zależność, że bez wsparcia na najwyższym szczeblu rządowym nie da się robić wielkiej kultury. A wielkość kultury to naturalnie wielkie nazwiska twórców, artystów – ale także jej dostępność – niezależnie od zasobności portfela. Nieustająco rosnące kompetencje uczestnictwa w życiu kulturalnym. To właśnie bowiem decyduje o możliwościach rozwoju jednostek, a w konsekwencji całych społeczeństw.

I tu powstaje pytanie – co zrobić, aby kultura wysoka, zazwyczaj mało komercyjna, jednak trafia do szerokiego grona odbiorców?

– Kiedyś w rozmowie z Gustawem Holoubkiem i z Andrzejem Wajdą powiedziałem im: „Gustawie i Andrzeju, darujcie, ale nie wy jesteście w centrum mojego zainteresowania, jako ministra kultury”. Sztukę tworzą osobowości tknięte iskrą Bożą. To ludzie, dla których artyzm, kreacja jest całym życiem, które – niezależnie zupełnie od ewentualnych sukcesów materialnych – jest piękne dlatego właśnie, że mogą realizować siebie. W centrum mojego zainteresowania jako ministra kultury był jednak zawsze odbiorca – przede wszystkim ten w pewnych aspektach „wykluczony” – choćby z powodu miejsca zamieszkania. Marzyła mi się kultury „promieniująca’, która docierać będzie do obszarów zwykle pomijanych lub traktowanych jako drugo- czy trzeciorzędne. Bo tam właśnie są ludzie często najbardziej spragnieni kultury, najbardziej zmotywowani do jej absorbowania, poznawania, do czerpania z jej wartości. Mam przekonanie, że każdy człowiek rodzi się „białą kartą”, a od jego wychowania, edukacji, środowiska, w jakim się obraca, możliwości rozwoju, jakie są mu dane, zależy, jak wartościową jednostką się stanie. Walor życia człowieka obcującego z kulturą – nawet jeśli jego codziennością jest praca przy taśmie – będzie zdecydowanie większy, lepszy. Człowiek ten będzie także lepszym pracownikiem – i lepszym rodzicem. Będzie rozumiał potrzebę otwierania możliwości przed swoimi dziećmi. A to zapewnia stały rozwój społeczeństwa. To bardzo logiczne zależności. Dlatego dla mnie jako ministra kultury właśnie, zapewnienie jak najszerszego dostępu do chociażby elementarnych dóbr kultury, było największym wyzwaniem i głównym zadaniem, któremu starałem się sprostać. Udało mi się uruchomić znaczne fundusze unijne i strukturalne a efekty tych działań widoczne są dziś
w bardzo wielu miejscach w kraju, bo zaowocowały kilkuset inwestycjami w infrastrukturę kultury polskiej. Wystarczy wspomnieć wydarzenia ostatnich miesięcy: otwarcie wspaniałego teatru szekspirowskiego w Gdańsku, być może najpiękniejszej, europejskiej sali koncertowej w Katowicach wystawy stałej Muzeum Historii Żydów Polskich. To również dzięki tym funduszom możemy przeprowadzić modernizację Teatru Wielkiego – Opery Narodowej, pierwszy tak duży projekt tego rodzaju po roku 1965, czyli od otwarcia gmachu po odbudowie powojennej.

W jak dużym stopniu Pana zdaniem, państwo powinno dotować kulturę?

–W tradycji europejskiej mecenasem kultury jest państwo, ponieważ w jego interesie leży dobro i pomyślność obywateli, co oznacza także – a może przede wszystkim – właśnie dostęp do kultury wartościowej, a także możliwości edukacji i rozwoju intelektualnego. Wszystko to w wydatny sposób wzmaga świadomość obywatelską, a więc wartość jednostki jako uczestnika społeczeństwa. Dlatego możliwie najwyższy wkład państwa w mecenat kultury jest dla mnie kwestią bezdyskusyjną i absolutnie priorytetową.

Już po raz drugi jest Pan dyrektorem Opery Narodowej…

– Wiele lat temu Aleksander Bardini powiedział mi: „Pan kiedyś będzie dyrektorem Opery Narodowej”. Wówczas potraktowałem to w kategoriach żartu. Jednak przyszedł dzień, w którym padła ta propozycja… i choć w pierwszej chwili kategorycznie odmówiłem, potem zacząłem ją rozważać. A ponieważ składano mi ją z dużą regularnością, jakoś raz na kwartał, w końcu zdecydowałem się ją przyjąć. Po prostu do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć. W operze uwodzi mnie to, że jest ona przestrzenią syntezy wszelkich sztuk i talentów. Opera po włosku znaczy: dzieło. To wspólne dzieło artystów różnych dziedzin, taka superkreacja. Jest w tym magia nieporównywalna z niczym innym. Każdy wieczór, kiedy rozpoczyna się spektakl, koncert, kiedy setki, tysiące ludzi wypełniają nasz teatr by tej magii doświadczyć, jest wyjątkowym, jedynym w swoim rodzaju przeżyciem – dla wszystkich osób zaangażowanych w jego realizację, niekoniecznie tylko artystów. Współtworzenie opery jest przywilejem, który doceniamy tu wszyscy. To przestrzeń, gdzie arcydzieło odradza się wciąż na nowo, a dzieła nowe zyskują fantastyczne życie. Świat, który dzięki synergii siły talentu i zaangażowania przyciąga ludzi na całym globie od setek lat i nie mam wątpliwości, że przyciągał będzie przez kolejne setki.


Waldemar Dąbrowski – absolwent Wydziału Elektroniki Politechniki Warszawskiej. Był współzałożycielem i dyrektorem Klubu Riviera Remont. W 1982 (wraz z Jerzym Grzegorzewskim) objął kierownictwo warszawskiego Centrum Sztuki Studio. Jako producent przyczynił się do powstania ponad siedemdziesięciu spektakli Teatru Studio. Dwukrotny: minister kultury (w rządach Leszka Millera i Marka Belki) oraz dyrektor Teatru Wielkiego – Opery Narodowej. Z jego inicjatywy powstał wakacyjny Festiwal Gwiazd w Międzyzdrojach. Przyczynił się także do reaktywacji golfa, jako sportu w Polsce. Od 1992 do 1996 r. prezes, a następnie – do dziś honorowy prezes Polskiego Związku Golfa.

Udostępnij

Możliwość komentowania jest wyłączona.