Menu

BOKS TO SZKOŁA CHARAKTERU – rozmowa z Pawłem Skrzeczem

– Sport uratował mi życie. Nie wiem, jakby ono wyglądało, gdyby nie boks. (…) Mój pierwszy trener – Mieczysław Kosinow – zastąpił mi ojca i wziął mnie w karby – mówi Paweł Skrzecz, legendarny polski pięściarz i wielokrotny medalista Mistrzostw Polski, Europy oraz Świata.

Rozmawia IZABELLA JARSKA

 

b24

Jest Pan legendą polskiego boksu, Wicemistrzem Świata, wielokrotnym Mistrzem Polski. Czy takie wyniki w sporcie można sobie wypracować, na przykład wytrwałym treningiem? Czy jednak niezbędny jest także talent?

–Jeśli ktoś ma duży talent, to w uzyskanie dobrych wyników może włożyć mniej pracy. Sukces przyjdzie mu łatwiej. Jednak bez talentu także można wiele osiągnąć. Ale wtedy trzeba dużo większego wysiłku. Bo czymś trzeba nadrobić ten brak talentu. Ale skoro nawet w cyrku przyuczają do różnych rzeczy zwierzęta, to tym bardziej człowieka można nauczyć wszystkiego. Tyle, że jednemu sukces przyjdzie z większym wysiłkiem, a drugiemu z mniejszym. Ale każdy może dojść do perfekcji.

Czyli nawet bez talentu można zdobyć medal?

– Można, o ile ktoś naprawdę tego chce. Ja dopiero w 1975 roku, kiedy zdobyłem Mistrzostwo Spartakiady Młodzieży, zrozumiałem, że coś z tego mojego trenowania boksu może być. Bo przedtem traktowałem to dosyć luźno. Na zasadzie możliwości „legalnej” bójki tyle, że w ringu. Od najmłodszych lat byłem chuliganem i lubiłem się bić. Dlatego boks mi wychodził. Takie rzeczy mi imponowały i chciałem się tym także popisać przed innym. Po tym pierwszym sukcesie zacząłem się bardziej przykładać. Jechałem na salę treningową już po szkole i byłem tam pierwszy, przed innymi. Zanim się zaczęły zajęcia bokserskie, ćwiczyłem koszykówkę czy piłkę nożną. Więc kiedy nadchodził trening, ja byłem już po niezłej zaprawie. Potem kilka godzin boksu… a po treningu potrafiłem jeszcze zostać i dalej ćwiczyć, bo na przykład trener zauważył, że popełniam jakiś błąd i chciałem to skorygować. Ćwiczyłem na przykład godzinami jeden cios, żeby dojść do perfekcji. Mój pierwszy trener, śp. Mieczysław Kosinow, tak właśnie uczył nas boksu. I to dawało wyniki. A zacząłem trenować dosyć późno, bo w wieku 16 lat.

A jaki wiek jest najlepszy?

Najlepiej jest zacząć treningi mając 11 12 lat, ale nie ma konkretnych ograniczeń wiekowych. Do mojego klubu na treningi przychodzą także chłopcy 7 czy 8-letni. Ale wtedy zaczynam z nimi od ćwiczeń ogólnorozwojowych, tyle, że ukierunkowanych na boks. Tak aby później były one przydatne w tej dyscyplinie.

Skoro mówimy o dzieciach czy myśli Pan, że sport może pełnić rolę wychowawczą?

– Na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że sport mi uratował życie. Nie wiem, jakby ono wyglądało, gdyby nie boks. Mama nas mnie i dwóch braci wychowywała sama, bo kiedy miałem siedem lat, nasz tata sobie poszedł do innej pani. Wychodziła do pracy o 6.00 rano, a wracała o 14.00, dawała nam jeść, a o 15.00 znowu wychodziła, żeby dodatkowo zarobić na utrzymanie nas wszystkich. Więc nie miała dla nas czasu i żyliśmy trochę samopas. Nie przywiązywaliśmy wagi ani do szkoły, ani do kwestii dyscypliny. Więc jeśli coś się w okolicy stało (a mieszkaliśmy na Żeraniu),to już nikt nie szukał winowajcy, tylko było wiadomo, że trzeba iść prosto do Skrzeczów, bo to pewnie oni jak zwykle narozrabiali. A byliśmy w chuligaństwie pomysłowi na przykład kiedy chodziliśmy do ogrodu sąsiada, to nie kradliśmy kilku jabłek, tylko całą jabłonkę, którą sobie później „melinowaliśmy”, żeby się jej owocami opychać. Dopiero mój pierwszy trener, o którym już wspominałem – Mieczysław Kosinow – zastąpił mi ojca i wziął mnie w karby. Mama na początku nie chciała się zgodzić na żadne treningi, a zwłaszcza boksu, ponieważ obawiała się, że sport ten jeszcze pogłębi te nasze chuligańskie nawyki. Ale trener obiecał jej, że dopilnuje, abyśmy z bratem (bliźniakiem, też bokserem) pokończyli szkoły i wyprowadzi nas na ludzi. Kosinow umówił się z naszą wychowawczynią, że w specjalnym zeszycie codziennie będzie wpisywała, co było zadane i czy coś narozrabialiśmy. I kiedy z bratem przyjeżdżaliśmy do klubu, trener sprawdzał zeszyt i najpierw odrabialiśmy lekcje. A jak przeczytał, że narozrabialiśmy, to z szafy wyciągał rzemienną skakankę i tak potrafił zlać nam cztery litery, że się potem wstydziłem wchodzić z kolegami po treningu pod prysznic, żeby śladów nie zobaczyli. Kosinow zmarł w latach 70., ale ja pamiętałem, co obiecał mamie. Dlatego po jego śmierci stanąłem na głowie (a nigdy jej nie miałem do nauki) i ze względu na niego skończyłem szkołę. Nie z zamiłowania do nauki tylko dlatego, że trener się przed moją mamą do tego zobowiązał. I dzięki temu wspaniałemu człowiekowi jestem teraz tym, kim jestem, czyli trenerem. Mam także cudowną rodzinę, żonę od 35 lat… Mam dwóch wspaniałych synów i wnuki. A rodzinie poświęcam każdą wolną chwilę. Mam z życia satysfakcję. A gdyby nie trener, to mogłem się stoczyć.

Czy wobec młodych chłopców spoza rodziny, jako trener, pełni Pan czasami także rolę podobną do tej, którą w Pana życiu pełnił Mieczysław Kosinow?

– Zaraz po skończeniu kariery sportowej zostałem trenerem juniorów. I starałem się we wszystkim naśladować swojego pierwszego trenera i jednocześnie wychowawcę. Utrzymywałem kontakt z wszystkimi rodzicami oraz nauczycielami. W szkołach bywałem czasami po pięć razy dziennie. Bo np. dzwonił dyrektor i musiałem jechać, żeby zdyscyplinować swoich zawodników. Cel był taki, żeby każdy z moich zawodników skończył szkołę. Niektórzy z nich to były wręcz antytalenty naukowe. A jednak szkoły pokończyli, zrobili maturę. Z wieloma do tej pory mam bardzo dobry kontakt. Teraz w moim własnym klubie także staram się utrzymywać przyjacielskie kontakty, niezależnie od wieku trenujących. Aby się tutaj dobrze „rodzinnie”czuli. Staram się tworzyć taką atmosferę, jaką tworzył mój pierwszy, ukochany trener.

Miał Pan w życiu epizod, kiedy na chwilę wszedł Pan w politykę…

– To był błąd.

Jednak wielu sportowców taki jak Pan mówi błąd popełnia. Jak Pan myśli, dlaczego?

–No przecież nie po to, żeby robić politykę. Kluby polityczne szukają po prostu znanych twarzy. A sportowcy są popularni. Ale przecież wiadomo, że nie mają potem żadnego realnego wpływu na politykę. I starzy partyjniacy, niezależnie od tego, z jakiego są klubu, do niczego ich nie dopuszczą. Mają po prostu przyciągnąć wyborcę.

Odnosił Pan sukcesy sportowe na międzynarodową skalę. Czy nigdy Pana nie korciło, żeby wyjechać z Polski, gdzie zapewne były większe pieniądze niż w PRLu i inny komfort życia. Zapewne Pana nęcono…

–Tak, miałem takie propozycje, m. in. abym został w Stanach Zjednoczonych. Tam nawet proponowano mi małżeństwo dla obywatelstwa, czyli pełen pakiet. Ale jakoś nigdy mnie do emigracji nie ciągnęło. Wszędzie, gdzie pojechałem, bardzo tęskniłem za krajem, za Warszawą, za bliskimi… Jak za niczym innym. Poza tym, nawet jeśli w perspektywie rzeczywiście były dużo większe pieniądze, to tu jestem kimś, a tam różnie się mogło ułożyć. No i zagranicą nie miałbym zapewne takich przyjaciół, jak w Polsce.

A jakby Pan zachęcił rodziców, aby posłali swoje dzieci na treningi bokserskie?

–Tu już nawet nie chodzi o sam boks, tylko o każdy sport walki, w którym staje się jeden na jednego. Gdzie nikt nie pomoże i trzeba liczyć tylko na siebie. Jest to po prostu olbrzymia szkoła charakteru. Trzeba się do treningu przyłożyć, bo jeśli się tego nie zrobi, to partner sparingowy da nam baty. Nie chodzi o to, żeby dziecko było potem zawodnikiem i czynnie uprawiało boks. Ale niech przyjdzie na salę, niech się nauczy dyscypliny i ciężkiej pracy. Niech nabierze charakteru. W naszym klubie nie odpuszczamy nikomu. Na przykład od wielu lat trenuje u mnie Michał Żebrowski. Przyjaźnimy się od dawna. Ale ja mu powiedziałem już na wstępie – jesteś gwiazdą w teatrze, ale nie tutaj. Tu musisz ciężko pracować.

Paweł Skrzecz

polski bokser, czterokrotny Mistrz Polski, Wicemistrz Europy oraz srebrny medalista Mistrzostw Europy, srebrny medalista igrzysk olimpijskich w Moskwie. Stoczył 278 walki, z czego 239 wygrał. Przez całą swoją karierę zawodniczą karierę związany z Gwardią Warszawa. Po wycofaniu się z czynnego uprawiania boksu w 1986 został trenerem. W 2013 roku sędziował na mistrzostwach Polski. Obecnie jest właścicielem klubu sportowego i szkoły boksu Akademia Walki, w Warszawie.

 

 

Udostępnij

Możliwość komentowania jest wyłączona.