Menu
Balonem, gdzie wiatr poniesie, czyli Puchar Gordona Bennetta

Balonem, gdzie wiatr poniesie, czyli 66. Puchar Gordona Bennetta

Tegoroczny Puchar Gordon Bennetta był w praktyce walką dwóch załóg. Zwycięskich Francuzów, Erica Decellieresa i Benoita Havreta oraz zeszłorocznych zwycięzców, najbardziej utytułowanego w tym gronie, 73 letniego już Wilhelma Eimersa oraz jego syna, Benjamina. Można tego nie zauważyć, jeśli patrzy się tylko na osiągniętą odległość, trzeba spojrzeć na czas. Francuska załoga była w powietrzu prawie 85 godzin, Niemcy niecałe pół godziny mniej. Pozostali uczestnicy nie stanowili dla nich nawet tła, kolejna załoga francuska, która zajęła trzecie miejsce, lądowała 19 godzin wcześniej! Oczywiście liczy się ostatecznie tylko odległość, 2661 km to wynik Francuzów, 2587 km Niemców, a zajmującą trzecie miejsce druga załoga francuska przebyła 2360 km. Skupiłem się na czasie przelotu, bo to pokazuje, że zwycięzcy walczyli dosłownie do upadłego. Czas przelotu nie musi się bowiem wcale przekładać na wynik, ósme miejsce zajęła najlepsza z załóg austriackich, która utrzymując się w powietrzu o kilka minut dłużej niż zajmujący trzecie miejsce Francuzi, przeleciała tylko 1496 km. Nie poszczęściło się w tym roku Polakom, ale pamiętajmy, że polskie załogi należą do czołówki tego sportu i to nie tylko ze względu na przedwojenne, historyczne zwycięstwa.  

W zeszłym roku, jak już to napisaliśmy, wygrał Wilhelm Eimers, 72-letni wtedy Niemiec, któremu towarzyszył syn Benjamin, triumfował w Pucharze Gordona Bennetta już po raz piąty, dziewięć też razy był drugi, a raz trzeci. W sporcie balonowym nie ma chyba pojęcia sportowej emerytury, choć to na pewno sport wyczynowy. Starszy pan razem z synem wystartuje też w tegorocznych zawodach i po zeszłorocznym zwycięstwie zaliczać się będzie do ich faworytów. Zgodnie z regulaminem kolejne zawody powinny być zorganizowane w Szwajcarii, gdyż szwajcarska ekipa zwyciężyła w zawodach dwa lata temu, jednak ze względu na toczącą się w Ukrainie wojnę przeniesiono je do Stanów, do Albuquerque. W przeszłości zawody organizował kraj, którego reprezentanci zwyciężyli w poprzednich zawodach i to jest chyba jedyna poważna zmiana w regulaminie rozgrywanych od 1906 roku zawodów. Daje to więcej czasu na przygotowanie się dla organizatorów, ale i ich uczestników.

Zasada jest prosta, wygrywa ten, czyj balon pchany przez wiatr, doleci najdalej. W prasowych artykułach pisze się czasem, iż odległość tę liczy się w linii prostej, co świadczy, że wciąż nie brak takich, którzy wierzą, że ziemia jest płaska. Ziemia ma jednak kształt zbliżony do kuli i w przypadku lotów na odległość kilkuset lub nawet kilku tysięcy kilometrów nie jest to bez znaczenia. A aktualny rekord zawodów to aż 3400 kilometrów, ustanowiony w 2005 właśnie Albuquerque, gdzie odbędą się tegoroczne zawody. Tę odległość mierzy się zatem po najkrótszym łuku łączącym punkt startu z punktem lądowania. Możecie tą wiedzą błysnąć w towarzystwie.

W zawodach o Puchar Gordona Bennetta startują balony wypełnione gazem. Oprócz nich są jeszcze balony na ogrzane powietrze, z efektownym palnikiem pod czaszą.  Dla nich też są organizowane zawody, ale zawody o Puchar Gordona Bennetta były zawsze zawodami dla balonów wypełnionych gazem. Często pisze się wprost o wodorze, ale regulamin mówi ogólnie o gazie. Powodem dla którego balony na wodór zdominowały zawody jest wielokrotna różnica w cenie pomiędzy wodorem a helem, który jest dlań alternatywą. I to pomimo tego, że w przeciwieństwie do helu wodór jest palny, a zmieszany z powietrzem tworzy mieszankę wybuchową. A tragiczne wypadki z udziałem balonów na wodór rzeczywiście się zdarzają. Decyduje jednak cena, bo na koniec, przy lądowaniu, trzeba cały ten gaz wypuścić i nie da się go zachować na zapas.

Wodór ma jeszcze jedną zaletę w porównaniu do helu, jest lżejszy. Co oznacza, że przy tej samej objętości wypełnionej nim czaszy balon z wodorem wzniesie się wyżej. A regulamin zawodów nakłada ograniczenie jej wielkości do 2200 metrów sześciennych, by sportowa rywalizacja nie zmieniła się w rywalizację o to, kto pozyska zamożniejszych sponsorów i stać go będzie na większy balon. I zazwyczaj startujące balony właśnie tyle mają. Choć zdarzają się przypadki, że startują balony mniejsze, to są one z góry skazane na pożarcie, bo ciężar załogi, kosza i niezbędnego wyposażenia jest w przypadku wszystkich w praktyce bardzo podobny.

I tu zaczyna się magia…

Balony nie mają nie tylko żadnego napędu, ale nawet steru, wszystko zależy zatem też od szczęścia, ale zależy coraz mniej. Wykorzystuje się to, że na różnych wysokościach wiatr wieje w różnych kierunkach i z różną prędkością. Trzeba zatem wzlecieć balonem na taką wysokość, na której prędkość i kierunek wiatru są najkorzystniejsze, biorąc też pod uwagę warunki pogodowe w dalszej części lotu, kilkaset, a czasem tysiąc i dwa tysiące kilometrów dalej. Wiemy coraz więcej o zjawiskach pogodowych, ale wciąż nie wiemy wszystkiego, zatem to szczęście ma wciąż znaczenie. A z własnego doświadczenia wiemy przecież, że nawet w przypadku tak prostej decyzji, jak to, czy wziąć czy nie wziąć ze sobą parasol, prognozy pogody nie zawsze się sprawdzają.

Jacek Bogdański w koszu historycznego balonu ustawionego w lobby hotelu GalaxyAle to właśnie jest tym, co najbardziej różni zawody z przeszłości z tymi rozgrywanymi dzisiaj. Prognozy pogody były zawsze pilnie studiowane przed startem. Starano się też zebrać jak najwięcej wiadomości o kierunku i sile wiatru w przeszłości, zwłaszcza o tej porze roku, w której miały być rozegrane zawody. I na tej podstawie opracować odpowiednią strategię. Bo po starcie załogi zdane były już na siebie, na swoje doświadczenie i intuicję.  

Ciężki odbiornik radiowy pozwalał na odbiór komunikatów meteorologicznych i pomagał w ustaleniu pozycji. Ze względu na ciężar jednak nie wszyscy decydowali się wziąć go ze sobą. Komunikacji w drugą stronę nie było, o tym, gdzie jest balon było wiadomo, gdy ktoś go zauważył z ziemi i podzielił się tą informacją. Trzeba było, jeśli idzie o decyzje, radzić sobie samemu.

Dziś jest inaczej. Na konferencji w krakowskim hotelu Galaxy, dokąd nas zwabiono informacją, że właśnie stamtąd kierować się będzie polskim balonem biorącym udział w Pucharze Gordon Bennetta, działać będzie cały sztab utrzymujący kontakt ze znajdującą się w powietrzu załogą. O tym, jak to będzie wyglądało opowiedzieli nam zwycięzcy Pucharu Gordon Bennetta z 2018 roku, Mateusz Rękas i Jacek Bogdański. Dwóch doświadczonych meteorologów będzie zbierało i analizowało prognozy pogody. Ustalała jakie wiatry, na jakiej wysokości wieją – w jakim kierunku i z jaką prędkością. Nie bez znaczenia jest też temperatura i zachmurzenie. Jest też strateg, w tej roli trzykrotny uczestnik Pucharu Gordon Bennetta Bazyli Dawidziuk. To on będzie doradzał załodze podjąć odpowiednią decyzję. I jeszcze dwóch ludzi wyręczających załogę w komunikacji z kontrolą lotów. Akurat oni będą robić to, czego dawniej nie robiono wcale, bo jak już o tym wcześniej napisałem, załoga nie miała kontaktu z ziemią. Dziś, w czasach GPS, to drugiej strony oceanu można bez trudu śledzić lot i zrobić to za nich. Nie przypomina Wam to trochę obsady mostka kapitańskiego? W przekazanej nam informacji nie było wiele przesady, jeśli w ogóle była. Także w Krakowie będą nerwy, choć warunki będą oczywiście o wiele lepsze niż w koszu balonu, pewnie da się skorzystać z godnego polecenia hotelowego SPA, ale o wycieczce rowerowej pod Wawel bądź na Kazimierz z dogodnie położonego przy wiślanym bulwarze hotelu nie ma oczywiście mowy.

Jak się takim balonem steruje?

Napisałem, że balon nie ma steru i nic nie odwołuję. Jedyne, na co ma wpływ załoga to wysokość na jakiej balon się znajduje. Aby wznieść się w górę, trzeba wyrzucić za burtę balast. Tradycyjnie stanowi go piasek, który wysypuje się z worków powieszonych za burtą kosza. Balon wznosi też pod wpływem słońca, gdy promienie słoneczne ogrzeją czaszę balonu, gaz w niej się rozszerza i daje większy wypór. Za dnia balony mogą wznieść się nawet na kilka tysięcy metrów i załogi muszą wtedy korzystać z tlenu. A wieczorem, gdy słońce zajdzie, balon znów opada.

Co to ma za znaczenie? Załoga musi wznieść balon na wysokość, na której panują najlepsze w danej chwili z punktu widzenia obranej strategii wiatry, wieją we właściwym kierunku i z odpowiednią prędkością. Ruch w górę jest dość łatwy, ale wyrzuconego raz balastu nie da się już odzyskać. Stąd waga słońca, pozwalającą na wznoszenie nawet bez pozbywania się go. Ruch w dół wymagałby upuszczenia gazu, czego za wszelką cenę się unika, bo nie da się tak jak i balastu uzupełnić. Jeśli popełni się błąd, możliwości jego naprawienia niemal nie ma.

Co jest, a co nie jest balastem…

Zawody o Puchar Gordon Bennetta mają swoją specyfikę. Jest nią to, co definiujemy jako balast. Balastem jest wszystko poza członkami załogi. W regulaminie przezornie zapisano, że wylądować musi cała załoga, poświęcenie życia jej członka nie wchodzi zatem w rachubę.  

Ten punkt regulaminu, o którym wspomniałem, zastosowanie znalazł chyba tylko raz, podczas nieudanego lądowania. Gdy jeden z członków załogi wyskoczył z kosza, by zacumować balon, ale zanim zdążył to zrobić podmuch wiatru uniósł balon w powietrze razem z drugim członkiem załogi. Nikomu nic się nie stało, ale zdekompletowana załoga została zdyskwalifikowana.

Udział był drugi, ale zwycięstwo pierwszePoza tym za burtę idzie wszystko. Za burtę idą opróżnione już worki z piaskiem, zużyte butle tlenowe, które się na spadochronach, pod koniec lotu, gdy już wiadomo, że będą niepotrzebne, wyrzuca się też te jeszcze pełne, wyrzuca się niepotrzebne już zapasy jedzenia. Przy czym odrobinę piasku zachowuje się niemal do końca, by w razie, gdyby na trasie balonu pojawiła się przeszkoda w postaci domu, drzew, a zwłaszcza linii elektrycznej, było go jeszcze na tyle dużo, by można było na chwilę jeszcze unieść balon w powietrze i przelecieć nad nią. We wspomnieniach Piotra Burzyńskiego, dwukrotnego zwycięzcy Pucharu Gordona Bennetta przed wojną, którego dwie książki, jedna wydana przed, a druga już po wojnie, oprócz samych zwycięstw, w niemałym stopniu przyczyniły się do popularyzacji tego sportu w Polsce, znajdziemy sporo poświęconych temu opisów, nieraz dramatycznych.

Podczas drugich zawodów Gordon Bennetta, w których uczestniczył, a które odbyły się w Ameryce, wśród wyrzuconych za burtę kosza znalazło się radio, przez co w praktyce załoga straciła orientację, gdzie się znajduje. Oczywiście obserwowali ziemię, ale bezkresne, rzadko zaludnione obszary Kanady, pozbawione były wyraźnych punktów orientacyjnych pozwalających te położenie określić. Skończyło się to lądowaniem na drzewie na jakimś bezludziu, zajęło im to prawie pięć dni zanim z wielkim trudem się stamtąd wydostali. Minąć musiało jeszcze parę, by po odnalezieniu ostatniej załogi – innym nie powiodło się wcale lepiej – okazało się, że to oni są zwycięzcami. Ale by postawić kropkę nad i  trzeba było odnaleźć jeszcze balon, co wymagało zorganizowania ekspedycji poszukiwawczej. Dziś, w czasach GPS, każdej lecącej ekipie towarzyszy ekipa z samochodem, której zadaniem jest dotrzeć jak najszybciej na miejsce lądowania balonu, pomóc złożyć jego czaszę i zabrać ją wraz z koszem. W tamtych czasach trzeba było radzić sobie samemu, korzystając tylko z pomocy mieszkających w pobliżu miejsca lądowania ludzi. Dla wyczerpanej kilkudziesięciogodzinnym lotem załogi nie było to zadanie łatwe, ale co się przewija we wspomnieniach, na sympatię i pomoc miejscowych „baloniarze” zawsze mogli liczyć.

Drugi polski sukces

Zbigniew Burzyński i jego towarzysz Franciszek Hynek, którzy zdobyli Puchar Gordon Bennetta w 1933 roku, przełamując dominację amerykańskich załóg, które zdobyły puchar sześć razy pod rząd, to najsłynniejsi polscy baloniarze przed wojną. Po tym pierwszym, przyszły następne sukcesy.

Zwycięzcy lecieli na balonie PoloniaRok później zgodnie z regulaminem zawody zorganizowano w Polsce. Burzyński i Hynek startowali wtedy osobno, sukces udało się powtórzyć Hynkowi, który startował na tym samym balonie, na którym zwyciężyli w Stanach (udało się go jakoś zacerować), Burzyński był drugi.

A dwa lata później zwyciężył Burzyński. Podczas odbywającego się nad Rosją sowiecką lotu za burtę znów poszły zużyte i niezużyte butle z tlenem. Znów za burtę wyleciało radio i całe praktycznie  wyposażenie balonu. Cenzura jakoś przeoczyła lecące swobodnie na las jak ulęgałki z wysokiego drzewa pomarańcze, gruszki i winogrona. Książka Burzyńskiego wyszła w PRL dwukrotnie, w 1956 i 1969 roku, w tym czasie  pomarańcze tak rzadko pojawiały się w sklepach, że ich dostawach pisała prasa, a sklepach ustawiały się niekończące się kolejki. Ale na radiu i owocach się nie skończyło. Wśród staranie wyliczonych przedmiotów znalazły się buty, futrzane rękawice, woda do mycia, latarki. Potem zaczęło się wypruwanie obszycia kosza i obcinanie po kawałku części kombinezonów w których leciała załoga. Zwycięska załoga wylądowała na polu przyszłej bitwy pod Stalingradem.

Wylecieć „poza mapę”

Najwyraźniej nie istniało wtedy pojęcie wylecenia „poza mapę”. A przecież w sowieckiej Rosji to był czas wielkiego terroru, czystek i szpiegomanii. Jednym z popularniejszych oskarżeń było to o bycie polskim czy japońskim szpiegiem. Uczestników zawodów jednak nikt nie aresztował, przyjęto ich gościnnie, a były wśród nich także załogi repezentujące III Rzeszę, nie było za to żadnej załogi reprezentującej samych Sowietów.

Tymczasem dziś to jeden z najważniejszych punktów regulaminie. To dość absurdalnie brzmiące pojęcie oznacza przekroczenie granicy kraju, który nie zgodził się na przelot uczestników zawodów nad swoim terytorium i oznacza automatyczną dyskwalifikację. W zeszłym roku poza mapą była Turcja i dlatego mimo pomyślnych wiatrów wymusiło to lądowanie ich uczestników w Bułgarii bądź Grecji. Inaczej groziło to dyskwalifikacją po wleceniu nad Turcję bądź lądowaniu na morzu. W tym roku „poza mapą” jest Meksyk. Ale nie dziwmy się restrykcyjnemu podejściu organizatorów, w 1995 roku biorący udział w pucharze Gordon Benneta amerykański balon został zestrzelony nad Białorusią przez helikopter, a jego załoga zginęła.

Lądowanie na wodzie

Dość często, gdy pisze się o Pucharze Gordon Bennetta, pada myląca informacja, że dyskwalifikację oznacza też lądowania na wodzie. Tymczasem regulamin wcale jej nie zabrania, wymaga jednak, by załoga doprowadziła balon własnymi siłami do lądu. Udało się to na przykład trzeciej z polskich załóg podczas zawodów w 1934 roku, tych, w których Polacy zajęli pierwsze i drugie miejsce, która wodowała na fińskim jeziorze. Dało jej to ostatecznie pechowe czwarte miejsce. Podczas zawodów w 1908 zdyskwalifikowano jednak trzy załogi, które trzeba było wyłowić z Morza Północnego. Upiekło się czwartej, szwajcarskiej, która ostatnie godziny lotu spędziła na holu napotkanego na morzu statku, z którym dotarła do wybrzeża Norwegii. Rozstrzygnęło spór głosowanie, wzięto pod uwagę pewne wątpliwości regulaminowe, jednoznaczny przepis wprowadzono dopiero w tamtym roku i nie było pewności, czy powinien już obowiązywać, choć pojawiło się też dość absurdalne tłumaczenie, że wzięcie na hol nastąpiło wbrew woli załogi. To głosowanie rozstrzygnęło też o zwycięstwie szwajcarskiej załogi. Z tym lotem wiąże się też narodowa pamiątka szwajcarskich baloniarzy. Napisana przez jednego z członków załogi na kołnierzyku od koszuli i wrzucona do morza w butelce wiadomość, która mogła być już ostatnią wiadomością od nich. O tej pieczołowicie przechowywanej pamiątce Szwajcarzy lubią przypominać, o kontrowersyjnym locie na holu mniej.

Puchar Gordon Bennetta

Start do pierwszych po wojnie światowej zawodów w 1920 rokuPuchar Gordon Bennetta kojarzy nam się dziś jednoznacznie z zawodami balonowymi. Pierwsze zawody o Puchar Gordon Bennetta były jednak zawodami samochodowymi. Ostatnie z sześciu rozegranych odbyły się w 1905 roku. Pierwsze zawody balonowe odbyły się w 1906 roku. W 1908 doszły jeszcze zawody lotnicze. Nagrody, w tym przechodni puchar, ufundował ekscentryczny wydawca New Herald Tribune. Puchar ma zwykle wartość symboliczną, tym razem było inaczej. Każdy kosztował małą fortunę i był dziełem sztuki. Na wypadek, gdyby ktoś obdarzony złym gustem tego nie docenił, zapisano to nawet w regulaminie. W przypadku zawodów balonowych z zagadkowych dla mnie powodów – postaram się to jeszcze wyjaśnić – wyobrażał on sterowiec. Zasadą był też od początku start załóg, które reprezentują nie tylko siebie, ale i swój kraj. Ponad sto lat temu ulegano tym samym emocjom, którym ulegamy i dzisiaj. W przypadku zawodów samochodowych jednak nie w pełni się to sprawdziło, wyścigi samochodowe są także, a może nawet przede wszystkim wyścigami producentów aut. I chyba też w przypadku zawodów lotniczych. Gdy po spowodowanej pierwszą wojną światową przerwie wznowiono zawody lotnicze i samochodowe, lotnicze odbyły się tylko raz. W zawodach lotniczych po raz trzeci pod rząd wygrała Francja i puchar przeszedł w jej ręce na własność. Zabrakło nagrody i zawody więcej się nie odbyły. W przypadku zawodów balonowych po raz pierwszy udało się to Belgom w 1924 roku. Ale tym razem znalazł się darczyńca i zawody mogły odbywać się dalej. Po nich serię sześciu zwycięstw pod rząd zaliczyli Amerykanie, zdobyli zatem na własność puchar, który sami ufundowali.  Serię ich zwycięstw przerwali w 1935 roku Polacy i to z kolei to do Polski w 1937 roku trafił w puchar od Amerykanów, a Polska kolejny  ufundowała kolejny. Puchar autorstwa Stanisław Szukalskiego jest najoryginalniejszy ze wszystkich, tak, jak oryginalna była twórczość i poglądy jego autora (wystarczy napisać, że wiele lat swego życia poświęcił na odkrycie ludzkiej pramowy i nawet ją „odtworzył”). Symbolika pucharu jest dla mnie nieodgadniona, ale na pewno – i nie mam co do tego wątpliwości – jest to dzieło sztuki. Przed wojną Polska zdołała zdobyć Puchar Gordon Bennetta jeszcze raz, w 1938 roku. Kolejne zawody miały odbyć się zatem w Polsce, we wrześniu i oczywiście się nie odbyły.

Pierwszy puchar ufundowany przez Gordon Bennetta przedstawiał sterowiec Czwarty puchar zdobyli Polacy Puchar autorstwa Szukalskiego Aktualny, bardzo skromny puchar

Największą indywidualnością okresu międzywojennego był bez wątpienia Belg Ernest Demuyter. To jemu Belgia zawdzięcza zdobycie na własność oryginalnego pucharu Gordon Bennetta. W wiele lat później to on dwukrotnie przerwie serię polskich zwycięstw, przez cały ten czas utrzymując się w czołówce.

Polska do rywalizacji o Puchar Gordon Bennetta ze względu na to, iż Pucharze mogły brać udział tylko reprezentacje narodowe, mogła dołączyć dopiero w okresie międzywojennym. Ze względu na, że były to dla Polski bardzo trudne lata, poczekać na to przyszło do 1934 roku, ale już rok później polska załoga zwyciężyła. A polscy uczestnicy Puchary Gordon Bennetta stali się bohaterami narodowymi.

Na kolejne zawody przyszło czekać długo

Start polskiej załogi w zawodach w 2022 rokuDruga wojna światowa zapoczątkowała dłuższą znacznie przerwę niż pierwsza. Bo po wojnie światowej przyszła zimna wojna. Długą przerwę miał też sport balonowy w Polsce. Odrodził się dopiero po Październiku, za sprawą przedwojennych triumfatorów Pucharu Gordon Bennetta. Franciszek Burzyński zwyciężył nawet w pierwszych rozegranych po wojnie zawodach balonowych. Potem, zgodnie z panująca wtedy teorią, że starsi powinni ustąpić młodszym, lepiej rokującym na przyszłość zadowolić się musieli rolą instruktorów. Że niezbyt sprawdza się ta teoria w praktyce, pokazałem na samym początku. Choć marzyli o tym, nie doczekali wznowienia zawodów o Puchar Gordon Bennetta. Stało się to dopiero w 1983 roku. Zasada, że zwycięzca organizuje kolejne zawody dotyczyła tylko następnego roku. Jeśli jednak nie odbyły się z jakiegokolwiek powodu, to szukało się nowego.  Dlatego ich organizacja została ostatecznie powierzona Francji. Tak, jak pierwsze, odbyły się, w Paryżu. Ale pomimo tego, że w czasie wojny zaginął ufundowany przez Polskę puchar, polskiego akcentu nie zabrakło. I to jakiego! W pierwszych po trwającej prawie pół wieku przerwie zwyciężyła polska załoga w składzie Stefan Makné i Ireneusz Cieślak. Ten pierwszy to też nasz rekordzista jeśli idzie o liczbę zawodów o Puchar Gordon Bennetta z Polski, uczestniczył w nich 17 razy. Po raz ostatni wziął udział w zawodach mając 77 lat. Tu nie chodzi o to tylko, że to (także) dla sport dinozaurów, ale jak to musi wciągać! Choć sukcesu z Paryża nie udało mu się powtórzyć, to parę razy znalazł się w ścisłej czołówce. No i doczekał się godnych następców. Choć na kolejne zwycięstwo poczekać trzeba było aż 15 lat, odnieśli je Mateusz Rękas i Jacek Bogdański. Dzięki temu zawody znów zagościły w Polsce. Ze względu na zmianę regulaminu, stało się  to nie w 2019 roku, a rok później.

Również wznowione zawody doczekały się swoich bohaterów. O Wilhelmie Eirmersie już pisałem. Dodać do jego osiągnięć można jeszcze jedno, najdłużej trwający lot. Podczas zawodów w 1998 roku spędził w powietrzu ponad 92 godziny. Oczywiście w zawodach o Puchar Gordon Benetta liczy się tylko odległość, ale to świadectwo zaciętości rywalizacji, zresztą przełożyło się w tym wypadku także na ostateczny sukces. Rekordzistą jeśli idzie o liczbę zwycięstw w Pucharze jest za to Francuz Vincent Leýs, który odniósł ich aż osiem. Sześć zwycięstw pod rząd odniosła Austria, a dwa razy po trzy pod rząd Francja. Trzeba było zatem ufundować cztery kolejne puchary, z tym, który zastąpił zaginiony Puchar Stanisław Szukalskiego, będzie to pięć. Za to pozostałe nagrody stały się symboliczne. Bardzo skromnie wygląda zresztą też ostatni puchar Gordon Bennetta. O tej powojennej, po drugiej wojnie światowej i zimniej wojnie, historii Pucharu Gordon Bennetta wypadałoby napisać więcej. Ale może następnym razem.

Już wystartowali!

Na razie trzymajmy kciuki za dwie polskie załogi, które wyleciały z Albuquerque. Pierwszą drużynę twarzą Krzysztof Zapart i Piotr Hałas, drugą Jacek Bogdański i Przemysław Mościcki. Ale tak naprawdę to nie wszyscy, ich sukces zależy też od tych, którzy udzielają im wsparcia. Wspierająca ich z hotelu Galaxy, którą przedstawili podczas zorganizowanej tam konferencji prasowej polscy zwycięzcy Pucharu Gordon Bennetta z 2018 roku składać się ze stratega Bazylego Dawidziuka, pilota Jacka Barskiego, meteorologów Iwony Lelątko i Rafała Kielara oraz odpowiadających za kontakty w imieniu załogi Moniki Zams i Arkadiusza Sionkowskiego. Im też życzmy sukcesu Wymieniamy ich nazwiska, bo zwykle giną oni w cieniu tych, którzy są w koszu balonu. Są jeszcze dwaj kierowcy na miejscu, tam, za Oceanem. Tym życzmy, by pogubili koła i by mieli jak najdalszą drogę.

Inaczej niż przed wojną, śledzić przebieg rywalizacji można dziś praktycznie na żywo. Na stronie https://live.gordonbennett.aero pokazano trasy lotu wszystkich biorących udział w wyścigu balonów. Można było nawet ściągnąć sobie stamtąd aplikację na telefon.

Podziękować wypada przy okazji właścicielowi hotelu Galaxy, Jackowi Legendziewiczowi , gdzie zorganizowano konferencje prasową, przede wszystkim za to oczywiście, że gości u siebie sztab kierujący lotem polskiej załogi. Wiem też, że osobiście zapalonego baloniarza!

Widok z balonu wznoszącego się w górę, Skałka od strony Wisły, kościół, ogrody, a po prawej seminarium paulinów Centrum Kongresowe ICE Kraków, robi wrażenia także z góry I widok z góry na Wawel

A może…

A może my też byśmy mogli wznieść w koszu balonu? Choć kusi, na razie musiałem zadowolić wzniesieniem się nad Krakowem w koszu balonu napełnionego helem. Helem, bo użycie wodoru byłoby w sercu miasta jednak zbyt niebezpieczne. Widoki są piękne, nie są to widoki zza szyby jak w samolocie, we włosach czujemy wiatr. Nie ma jednak tego podniecenia, nigdzie wiatr nas nie poniesie. Droga w górę i w dół jest jednoznacznie wytyczona, to jednak balon na sznurku.  

Red. Rafał Korzeniewski

(zdjęcia z balonu własne i Jacka Bogdańskiego własne, pozostałe pochodzą z domeny publicznej, pierwsze z nich przedstawia start do zeszłorocznych zawodów)

Wykorzystałem książkę Zbigniewa Burzyńskiego, Balonem przez kontynenty, Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, wyd. 2 popr. i uzup., Warszawa 1969.

Udostępnij

Możliwość komentowania jest wyłączona.