Menu

Muzyka jest mową uczuć – rozmowa z Izabelą Kopeć

W sercu gra mi klasyka i jazz – mówi Izabela Kopeć, śpiewaczka, mezzosopranistka, kompozytorka orazproducentka muzyczna. Jej najnowszy projekt, album „Songs & Fantasmagories. Ludomir Michał Rogowski”, miał prapremierę 15 wrześniu br., a koncert, będący jednocześnie światową premierą, odbył się w Zamku Królewskim w Warszawie 8 października 2017 roku.

Rozmawia Izabella Jarska

 

Nie będę pytała, czy śpiew jest twoją pasją, bo po tym, co robisz, i jak ,widać, że jest…

Bardziej życiem niż pasją, określić to tylko jako pasję to byłoby za mało. A raczej te dwie rzeczy – życie i pasja – są ze sobą nierozerwalnie powiązane. Śpiew jest sposobem na wyrażanie siebie. To nie tylko wyśpiewywanie poszczególnych nut z partytury. To bycie częścią muzyki. Splatanie z nią wszystkich przeżyć, emocji i wrażliwości. To magia.

Czy tę pasję miałaś w sobie od początku? Nie przeszkadzało ci czasami, gdy np. jako młoda dziewczyna, jeszcze w szkole, musiałaś wybierać między śpiewem a pokusą rozrywek, jakie mają nastolatki?

Śpiewam od trzeciego roku życia, a od dziesiątego gram na gitarze. Byłam też solistką w chórze w moim rodzinnym mieście. I chociaż był to chór amatorski, to śpiewaliśmy bardzo trudny repertuar, na wysokim poziomie artystycznym. Przez osiem lat (od czwartej klasy podstawówki do końca liceum) realizowałam  program dwóch szkół jednocześnie – muzycznej i podstawówki. Zajmowało mi to dużo czasu. Ale nigdy mi to nie przeszkadzało. Byłam szczęśliwa, że odróżniam się od rówieśników. Cieszyłam się każdym koncertem. Chociaż  pochłaniało to wszystko naprawdę wiele czasu i energii .Potem sześć lat studiów na Akademii Muzycznej na wydziale wokalnym we Wrocławiu. Ukończyłam dwie specjalizacje, wokalno-aktorską i oratoryjno-kantatową .Mam za sobą kilkanaście lat gruntownej edukacji muzycznej, można więc powiedzieć, że od początku wiedziałam, że będę śpiewaczką.

Po studiach przyszedł czas na publiczne występy przed dużą publicznością. Jak się czujesz na scenie? I dlaczego z tak pięknym głosem nie związałaś się z żadną operą, tylko wybrałaś rolę wolnego strzelca?

Na scenie czuję się, jak ryba w wodzie. Ryby zazwyczaj płyną z prądem… ale ja płynę pod prąd. Jestem niespokojnym duchem. Często jestem pytana, dlaczego nie śpiewam w operze. Kiedy nie jest się związanym z żadną instytucją, można realizować swoje projekty, te, które są bliskie, wybierać repertuar, dobierać odpowiednią obsadę muzyków do danego wydarzenia. Mieć wpływ na całokształt. Chciałam nie tylko odtwarzać muzykę, np. znane arie, ale też tworzyć. Więc miksowałam na przykład operowy głos z muzyką klubową. Utwór ,,My Love” nagrany w Londynie do dziś można znaleźć na między

narodowych składankach chill-outowych ,,Cafe Krishna” i ,,Hotel St. Tropez”. Kilkanaście lat temu byłam pierwszą w Polsce śpiewaczką, uprawiającą classical crossover. Dziś wiele osób próbuje mnie naśladować.

Czy łącząc operowy wokal z muzyką popularną czy jazzem ma pani nadzieję trafić do szerszej publiczności?

Nie mam misji krzewienia oświaty. Uważam, że ludzi powinna edukować rodzina, szkoła. Nie interesowało mnie też nigdy schlebianie gustom. To, co robię, wynika z mojej potrzeby rozwijania się, penetrowania różnych dziedzin sztuki. A także z zachwytu nad dorobkiem muzycznych mistrzów: kompozytorów, twórców. Jestem producentem muzycznym, czasami także komponuję. Mam własną firmę producencką Artmus – IK Izabela Kopeć – która produkuje płyty,  teledyski i koncerty. Dzięki temu mogę się realizować jako przedsiębiorca. W sercu gra mi zarówno klasyka, jak i jazz. A opera? Dlaczego nie. Kocham ją i niewykluczone, że w najbliższym czasie moje drogi  skrzyżują się również z operą.

Co jeszcze jest ważne w śpiewaniu?

Ważna – a może nawet najważniejsza – jest technika. To fundament w pracy klasycznego artysty – niezależnie, czy śpiewa na scenie operowej, rockowej, czy jazzowej. I tę technikę trzeba doskonalić przez całe zawodowe życie. Głos jest instrumentem, który w pewnym sensie posiada świadomość. Instrumentem jedynym w swoim rodzaju, wbudowanym w ludzkie ciało. Jest bardzo delikatny. Trzeba o niego dbać, ponieważ jest wrażliwy nie tylko na impulsy zewnętrzne, ale i na wewnętrzne, jak na przykład emocje. A organizm jest dla głosu czymś w rodzaju pudła rezonansowego. I trzeba umieć nad nim zapanować. Tylko dobra technika to może zapewnić.

A jaki gatunek wokalny lubisz najbardziej?

Najbardziej interesuje mnie pieśń i muzyka oratoryjna. W operze gra się jakąś konkretną postać, wciela się w nią. Natomiast pieśń jest rodzajem intymnej, osobistej wypowiedzi artystycznej, która jest kwintesencją kompozycji stworzonej przez kompozytora, poetę i potem wyśpiewaną przez artystę. Słowa, muzyka i wykonanie muszą tworzyć jedność. Dlatego jest to jeden z najtrudniejszych gatunków muzycznych. Jednym z moich projektów, oprócz pieśni Debussego, Ravela czy Brahmsa, są pieśni Astora Piazolli, gdzie muzyka i słowa wspaniale współgrają ze sobą, do tego musi się także dostroić wykonawca.

Wydałaś album z pieśniami tego kompozytora…

Tak, w 2012 roku wydałam płytę „Piazzolla. Show Me Your Tango”, nagraną z muzykami filharmonii z Luksemburga, na bandoneonie towarzyszył mi wspaniały Gilberto Pereyra. Astor Piazzolla to niezwykły komp

ozytor, miał bardzo oryginalny styl. Zaliczany był do klasyków i był legendarnym twórcą tanga nuevo. Jego muzyka daje nieskrępowaną wolność…Tango porywa, uwodzi swoim pięknem. Wraz z autorem słów Horacio Ferrerem rozumieli się niemal jak stare dobre małżeństwo. Teksty są opowieścią o miłości, rozczarowaniach, zazdrości, namiętnościach, czyli o życiu, za którym wszyscy tęsknimy, ale też którego trochę się obawiamy, wiodąc XXI-wieczną egzystencję. Dlatego tak je lubię, a Piazolla jest jednym z moich ulubionych kompozytorów. Także dlatego, że był kontrowersyjny, odkrywczy i łamał schematy.

A jak ma się jazz do muzyki klasycznej? Ty łączysz oba te gatunki…

Korzenie współczesnego jazzu częściowo tkwią w muzyce klasycznej, a raczej w muzyce niektórych z jej kompozytorów… A współczesna muzyka klasyczna także czerpie czasami z jazzu. To się jakoś przeplata i sprzęga wzajemnie. Wystarczy choćby wymienić Gershwina. Oba te gatunki łączę już od prawie piętnastu lat. Śpiewam na przykład „Summertime”, arię z opery Georga Gershwina „Porgy and Bess”, w czterech różnych interpretacjach, od klasycznej przez jazzującą po chillout połączony z elektroniką. Lubię zresztą łączyć nie tylko jazz z muzyką klasyczną, ale i inne gatunki muzyczne ze sobą. Uwielbiam tango, tak samo jak kocham śpiewać muzykę klasyczną – Bacha, Mozarta, Debussy’ego, Verdiego, Pucciniego. Nie można się odcinać od korzeni, bo to podstawa egzystencji i źródło wiedzy o kulturze i naszej tożsamości. Uważam, że jeśli ktoś zna dobrze klasykę, zna korzenie, to jego eksperymentowanie jest wyrazem miłości i intelektualnej pasji. Lubię też i wykonuję muzykę baroku. Ma ona w sobie niezwykły urok i bogactwo. Ogólnie fascynuje mnie poszukiwanie nie tylko w aspekcie łączenia różnych gatunków muzycznych, o czym wcześniej rozmawiałyśmy, ale i w wyszukiwaniu tego, co niezwykłe i poza schematem.

Poza Piazzollą i Mozartem, jakie masz jeszcze fascynacje muzyczne?

Niepowtarzalna Yma Summac, peruwiańska pieśniarka i aktorka, która zrobiła karierę w Stanach Zjednoczonych. Była niezwykła… Jej skala głosu obejmowała prawie pięć oktaw… To był geniusz, który zdarza się raz na tysiąc lat. Z głosem potrafiła zrobić naprawdę wszystko. Nawiasem mówiąc, z tymi oktawami jest wiele nieporozumień. Budzi moje rozbawienie, kiedy jakaś wokalistka mówi, że posiada skalę głosu obejmującą pięć oktaw. Jeśli tak mówi, to zapewne nie rozumie, co to jest oktawa, a może myśli o kwintach… To oznaczałoby, że rozpiętość głosu jest tak wielka, że mogłab

y zaśpiewać zarówno arię Królowej nocy z ,,Czarodziejskiego fletu” W.A. Mozarta, jak i basową arię Skołuby ze „Strasznego dworu” Stanisława Moniuszki. Takie pięciooktawowe głosy owszem, zdarzają się, ale bardzo rzadko.

Twoje najmłodsze dziecko to album „Songs & Fantasmagories. Ludomir Michał Rogowski”. Niedawno płyta miała swoją premierę. Często powtarzasz, że jest to dzieło twojego życia…

Tak, jak do tej pory, chociaż już nowe pomysły chodzą mi po głowie. Pomysł na album powstał kilka lat temu. Byłam wtedy tuż po nagraniu płyty z pieśniami Piazzolli, która zbierała znakomite recenzje, i szukałam tematu na nowy projekt. W międzyczasie otrzymałam stypendium twórcze Miasta Warszawy. Pisałam antologię pieśni polskiej salonów Warszawy XIX i XX wieku. W trakcie pracy natknęłam się na nazwisko bliżej mi nieznanego kompozytora, L.M. Rogowskiego. Pomyślałam, że po wydaniu płyty z muzyką argentyńską czas na muzykę z repertuarem polskim. Zaintrygował mnie ten niesłusznie zapomniany artysta z Lublina. Jego mistycyzm, wrażliwość na piękno, ale i bezkompromisowość wydały mi się niezmiernie interesujące. Zaczęłam poszukiwania. Nie były one łatwe, ponieważ jego muzyka nigdy wcześniej nie została nagrana, wciąż pozostawała w rękopisach i jest właściwie nieznana, a on sam był postacią nieco tajemniczą. W czasach, gdy polscy twórcy hołdowali kosmopolityzmowi, Rogowski walczył o propagowanie polskiej muzyki i wykonywanie dzieł rodzimych artystów na naszych scenach. Uważany był w dwudziestoleciu międzywojennym za jednego z bardziej obiecujących kompozytorów. Odkrywanie jego biografii, a przede wszystkim twórczości, było dla mnie ciekawą przygodą. Z czasem stawał mi się coraz bliższy ze względu na to, co myślał o wokalistyce i o możliwościach ekspresyjnych ludzkiego głosu. W swoich wspomnieniach Rogowski napisał: „uczyłem się, jak uczyć śpiewu, ale właściwie chodziło mi o osiągnięcie tej czarującej wiedzy śpiewu, jaką mieli starzy włoscy kompozytorzy; pragnąłem nauczyć się pisać dobrze dla głosu, ale jednak boję się, że nie osiągnąłem tej wiedzy, którą Włosi mają we krwi”. „Pisać dobrze dla głosu”… Chciałam sprawdzić, jak to zabrzmi w praktyce. Udało mi się dotrzeć do rękopisów. Jego pieśni były rozproszone, a te prezentowane na mojej płycie pochodzą z prawie pięćdziesięcioletniego okresu jego twórczości we Francji, Dubrowniku i w Polsce. Opowiadają o kolejach losu kompozytora w poszczególnych etapach jego życia. Album „Songs & Fantasmagories. Ludomir Michał Rogowski” to osiemnaście pieśni na mezzosopran, fortepian i skrzypce oraz ,,Fantasmagories” na głos i orkiestrę. Na nagraniu towarzyszyła mi Orkiestra Teatru Wielkiego Opery Narodowej pod batutą Łukasza Borowicza oraz znakomita pianista Ewa Pelwecka. To autorski projekt, efekt mojej czteroletniej pionierskiej pracy nad twórczością kompozytora, a także część mojej pracy doktorskiej i producenckiej.

cytaty zaczerpnięte z książki dr.Ewy Wójtowicz ,,Sylwetka i twórczość L.M.Rogowskiego.

Udostępnij

Możliwość komentowania jest wyłączona.