Menu
25 lat w branży beauty zobowiązuje

25 lat w branży beauty zobowiązuje

– Wszystko zaczęło się od tego, że kiedyś przyszła do mnie klientka, która miała piękny makijaż ust. Zapytałam ją, czego używa, a ona odparła, że to makijaż per­manentny. Nie mogłam uwierzyć, bo by­łam przyzwyczajona do mniej subtelnych mikropigmentacji. Zaczęłam więc szukać sprzętu i pigmentów, które zapewniałyby taki efekt – mówi Magdalena Bogulak, założycielka Sharley Medical Clinic & Day Spa i Permanent Makeup Center.

Rozmawiała BARBARA JOŃCZYK

Magdalena Bogulak

Magdalena Bogulak

Jest pani jedną z najbardziej znanych postaci branży beauty w Polsce. Jak wy­glądały początki pani kariery?

Moją zawodową mentorką była dr Irena Rudowska-Jakubowicz, le­karka dermatologii i prekursorka dzi­siejszej kosmetologii. Kiedy po ukoń­czeniu szkoły kosmetycznej przyszłam na praktyki do jej gabinetu kosmety­ki lekarskiej przy ul. Świętokrzyskiej w Warszawie, byłam zachwycona tym, jak prowadzone są pacjentki i jakie wykonuje się im zabiegi. Nic dziwne­go, że stare schody prowadzące do salonu były praktyczne wyżłobione przez osoby przychodzące na wizytę (śmiech). Po praktykach zostałam na stałe. Współpracowałam z bardzo do­świadczoną kosmetyczką, która prze­kazała mi całą swoją wiedzę. Nauczy­łam się zaawansowanych zabiegów złuszczających, zamykania naczynek czy medycznego czyszczenia twarzy. To właśnie wtedy kosmetyka wciągnę­ła mnie tak bardzo, że z zawodu prze­rodziła się w pasję.

Z czasem postanowiła pani otworzyć własny gabinet…

Chciałam iść o krok dalej i mogłam to zrobić, ponieważ mam ogromne szczęście do ludzi, których spotykam na swojej drodze. Motywacją i wspar­ciem była dla mnie moja przyjaciół­ka Iwona. Najpierw przychodziła do mnie jako klientka, a z czasem bardzo się zaprzyjaźniłyśmy. Ja uratowałam jej cerę, a jej pomoc pozwoliła mi roz­winąć skrzydła i założyć własny biz­nes. Tak 25 lat temu powstał Sharley.

Zaczęłam od 200-metrowego sa­lonu, w którym było pięć gabinetów kosmetycznych, fryzjer i usługi mani­cure-pedicure. Wnętrza były urządzo­ne ze smakiem, w bardzo eleganckim stylu. Mieliśmy piękne pudroworóżo­we wykładziny, stylowe meble z De­sy, a w oknach ciężkie kotary. To był pierwszy taki instytut urody w Warsza­wie. Nasza kadra była świetnie wyszko­lona, wprowadzaliśmy do Polski świa­towe nowości i odwiedzały nas rzesze klientek, także tych z pierwszych stron gazet.

To pani wprowadziła na polski rynek wiele nowości kosmetycznych, których wcześniej ani klientki, ani kosmetyczki nie znały.

Wyszukiwałam zabiegi i kosmetyki, które były światowymi hitami i wpro­wadzałam je w Sharley’u. Na szczęście nie zdarzyły mi się wpadki – zawsze stawiałam na najwyższą jakość i efek­ty. Miałam też zwyczaj urządzania cyklicznych konferencji prasowych, na których dziennikarki magazynów urodowych mogły poznać i zobaczyć z bliska efekty zaawansowanych kura­cji. Wtedy to była absolutna nowość. Później dziennikarki opisywały te za­biegi w magazynach, a dzięki temu poznawały je ich czytelniczki. Tak bu­dowaliśmy świadomość klientek.

Starałam się zaskakiwać rynek. Kil­kanaście lat temu zorganizowałam cykl spotkań z wybitnym chirurgiem plastycznym – dr. Markiem Szczytem, który pokazywał nowoczesne pro­cedury zabiegowe. To był hit i wielki szok. To u nas pojawiło się też pierw­sze urządzenie do drenażu Slide Sty­ler czy aparat do tzw. ridulizy, która za pomocą prądu stymulowała włókna kolagenowe. Wiele nowych gabinetów, które wtedy powstawały, bacznie ob­serwowało nasze działania i kopiowa­ło je. Był to najlepszy wyraz uznania, bo to my wyznaczaliśmy trendy.

Z czasem jednak Sharley okazał się być za mały…

Tak (śmiech). Po dziesięciu latach przestaliśmy się mieścić w przestrzeni, którą dysponowaliśmy, więc powięk­szyliśmy Instytut. Dziś Sharley Medi­cal Clinic & Day Spa ma powierzch­nię 800 m2. Po rozbudowie wprowa­dziliśmy do oferty zabiegi medycyny estetycznej, która wtedy była jeszcze niezwykle nową i mało znaną w Pol­sce dziedziną. Tu też postawiliśmy na spotkania edukacyjne i pokazy za­biegów. Pracujący u nas lekarze nie­ustannie się szkolili i doskonalili tech­niki pracy, a klientki coraz chętniej ko­rzystały z zaawansowanych procedur. Kiedy dziś o tym myślę, mam wraże­nie, że w tej dziedzinie także byliśmy pionierem.

Sharley ma imponująco szeroką ofertę. Czy chciałaby pani coś więcej o niej po­wiedzieć?

W zabiegowym menu mamy ko­smetykę twarzy i ciała, zabiegi medy­cyny estetycznej, ale też terapie apa­raturowe, masaże, zabiegi na dło­nie i stopy, fryzjerstwo oraz makijaż permanentny.

Dobrze, że pani o tym wspomniała, bo także we wprowadzaniu makijażu per­manentnego do Polski ma pani spory udział.

Wszystko zaczęło się od tego, że kiedyś przyszła do mnie klientka, któ­ra miała piękny makijaż ust. Zapyta­łam ją czego używa, a ona odparła, że to makijaż permanentny. Nie mogłam uwierzyć, bo byłam przyzwyczajona do mniej subtelnych mikropigmen­tacji. Zaczęłam więc szukać sprzętu i pigmentów, które zapewniałyby taki efekt. I tak trafiłam na markę Long-Ti­me-Liner. Wyszkoliłam się i wprowa­dziłam trwały makijaż do Sharley’a. Kiedy już część naszych klientek z nie­go skorzystała, wieści szybko się roz­niosły i coraz więcej pań trafiało do mnie na zabieg permanentnego make­-upu. To było istne szaleństwo – pra­cowałam wtedy po 12 godzin na do­bę! Zaczęłam szkolić swoje pracow­nice i wkrótce całe piętro zajęły nam gabinety do wykonywania mikropig­mentacji. To było 20 lat temu, wte­dy ta dziedzina dopiero raczkowała w Polsce.

Po pewnym czasie znów okazało się, że w Instytucie brakuje miejsca.

I dlatego 10 lat temu otworzyli­śmy Centrum Makijażu Permanentne­go Magdy Bogulak przy ulicy Pięknej. Potrzebowałam miejsca, by prowadzić szkolenia i przyjmować klientki. Zaczę­łyśmy od pięciu gabinetów, dziś mamy tu także duże centrum szkoleniowe.

Magdalena Bogulak z córkami

Magdalena Bogulak z córkami

To miejsce prowadzą pani córki – Iga i Martyna, które także pasjonują się bran­żą beauty. Namawiała je pani do tego?

Nie, choć nie ukrywam, że mia­łam nadzieję, że zarażę je swoją pasją. Obie skończyły psychologię i kosme­tologię, są także certyfikowanymi tre­nerkami makijażu permanentnego. Po studiach pracowały w naszym Insty­tucie, uczyły się zawodu, asystowały lekarzom, ostatecznie skoncentrowa­ły się jednak na makijażu permanent­nym. To Iga i Martyna odpowiadają za nasze centrum na Pięknej, ja wspie­ram je i doradzam, ale na co dzień je­stem w Sharley’u.

Centrum okazało się strzałem w dziesiątkę. Makijaż permanentny przeżywa dziś prawdziwy boom, ale też bardzo się zmienił, ewoluował. Modne są delikatne, naturalne stylizacje, które nie mają już nic wspólnego z zabiega­mi sprzed lat. Kobiety pokochały trwa­ły makijaż, a moje córki – Iga i Marty­na, świetnie czują ten temat. Prowadzą szkolenia, wykonują zabiegi i zajmują się zarządzaniem. Centrum pod ich skrzydłami ma się świetnie.

Nieustanny rozwój jest wpisany w DNA pani biznesu. W branży beauty nie moż­na osiadać na laurach?

Absolutnie nie! Nie dość, że sama kosmetyka nieustannie się rozwija, to jeszcze na rynku pojawiła się całko­wicie nowa grupa młodych klientek i klientów, na których potrzeby trze­ba odpowiedzieć. Dotyczy to nie tyl­ko oferty zabiegowej, ale także komu­nikacji. Podążamy więc zarówno za trendami zabiegowymi, jak i marketin­gowymi. Jesteśmy aktywni w mediach społecznościowych, wykorzystujemy zarówno tradycyjne, jak i nowoczesne kanały komunikacji.

To nieustanna praca, monitorowa­nie i reagowanie na zmiany. Dziś bez tego trudno prowadzić z sukcesem biz­nes. Z drugiej strony, niezwykle satys­fakcjonujące jest, kiedy naszymi stały­mi klientkami stają się córki pań, które przychodzą do nas od lat. To potwier­dza, że ludzie dobrze się u nas czują i świadczy o obraniu dobrego kierunku.

Cieszę się, że nawiązała pani do ludzi, bo to oni w biznesie beauty są najważ­niejsi. Mam na myśli nie tylko klientki, ale przede wszystkim zespół salonu…

Jak już wspominałam, mam szczę­ście do ludzi i bardzo to doceniam. W Shalrey’u pracują osoby, które są ze mną od samego początku. Oczywi­ście dołączają do nas także nowi pra­cownicy, więc mamy dopływ świeżej energii. Jestem zżyta z moim zespo­łem. Wiem, że mogę na nich liczyć na­wet w trudnych chwilach. Proszę sobie wyobrazić, że gdy kilka lat temu mu­siałam z przyczyn osobistych wyłą­czyć się z pracy praktycznie z dnia na dzień i to na dłuższy czas, mój zespół sam prowadził biznes i świetnie sobie poradził. Większość osób nie zorien­towała się, że mnie tam fizycznie nie ma. To wielki skarb otaczać się tak wspaniałymi ludźmi. Jestem im za to niesamowicie wdzięczna.

Czy dziś zatrudnia pani specjalistów od zarządzania?

Sharley nigdy nie miał manage­ra. Zawsze był zespół i ja. Oczywiście mamy bardzo dobrze podzielone role, każdy zna swoje obowiązki i wie, za co odpowiada. Wiele decyzji podejmuje­my wspólnie, po długich rozmowach. Dotyczy to także zatrudniania nowych osób. Kandydat zawsze jest oceniany przez zespół i nawet jeśli jest świetny technicznie, ale nie dogaduje się do­brze ze współpracownikami, muszę odpuścić. Zdarza się, że to trudna de­cyzja, ale nie mogę ryzykować konflik­tów w zespole. Na tym też trochę opiera się magia Sharlay’a – wszyscy jesteśmy wobec siebie w porządku, wspieramy się i szanujemy wzajemnie. Dlatego udaje się nam utrzymać stałą ekipę.

Dobre warunki pracy, zaufanie i poczucie sprawczości to podstawa. Dla mnie nie ma znaczenia, jakie ktoś ma stanowisko – czy jest asystentką, lekarzem, kosmetyczką czy recepcjo­nistką. Wszystkich staram się trakto­wać tak samo – z empatią i szacun­kiem. Co ważne, klientki także czują, że atmosfera miejsca jest dobra i z te­go powodu zostają z nami na lata.

Co jest największym wyzwaniem w kie­rowaniu zespołem?

Bardzo uważnie przyglądam się moim pracownikom. Czasem zda­rza się, że po wielu latach pracy tracą motywację i wpadają w rutynę. Braku­je im impulsu do rozwoju. Kiedy do­strzegam taką sytuację, rozmawiam, zwracam uwagę i namawiam do do­kształcania, odświeżania i poszerza­nia wiedzy. Ostrzegam, że jeśli będą stali w miejscu, cofną się. Staram się ciągle wprowadzać nowości, rozsze­rzać ofertę i zaskakiwać klientki. To, że Sharley ma 25 lat nie oznacza, że mo­żemy odpuścić – to zobowiązuje! Mu­simy być na bieżąco, nadążać za klien­tami, ich potrzebami i wymaganiami.

Sharley Youth Elixir to magiczna receptura zawarta w kremie stworzonym przez Magdę BogulakTwarze

Sharley Youth Elixir to magiczna receptura zawarta w kremie stworzonym przez Magdę BogulakTwarze

Konkurencja w branży jest ogromna. Czy łatwo dziś utrzymać klientów?

Trzeba się starać. Oferta jest bar­dzo szeroka, a klientki odwiedzają różne salony, szukają nowych rozwią­zań. Okazuje się jednak, że nawet je­śli trafią w nowe miejsce, to zwykle do nas wracają. Są przyzwyczajone do ja­kości, którą oferujemy i tego brakuje im gdzie indziej. Mam tu na myśli nie tylko wystrój, obsługę klienta, pięk­nie podaną kawę czy świeże kwiaty, ale przede wszystkim jakość i spraw­dzone rozwiązania, które oferujemy. Zanim wprowadzimy coś nowego, sprawdzamy, testujemy, szkolimy się. W efekcie klientka otrzymuje komplet­ne doświadczenie, które nie tylko gwa­rantuje widoczne efekty, ale też daje poczucie rzetelnej i całościowej opie­ki. Staramy się indywidualnie podcho­dzić do każdej osoby, która przekracza nasz próg. Klienci to doceniają.

25 lat istnienia Instytutu to wielki suk­ces. Czy dziś łatwo stawiać pierwsze kroki w branży kosmetycznej?

Realia są zdecydowanie inne niż 25 lat temu. Miałam to szczęście za­czynać w czasach, kiedy kosmety­ka jeszcze raczkowała i łatwiej było klientkę zaskoczyć. Dziś konkurencja jest ogromna i nie jest to łatwy rynek. Powstaje bardzo wiele nowych ga­binetów i klinik, ale też wiele z nich szybko się zamyka. Nie wystarczy ład­ny lokal, kupienie kilku nowoczesnych urządzeń i czekanie aż przyjdą klien­ci. Trzeba mieć pomysł, wizję i przede wszystkim lubić kontakt z ludźmi.

Kolejna sprawa to koszty – dziś prowadzenie i utrzymanie salonu wy­magają sporych nakładów finanso­wych i umiejętności liczenia. Rentow­ność zabiegów musi być odpowiednio wyliczona tak, by przynosiły zyski. Warto też pamiętać, że w biznesie po­za liczbami liczą się ludzie i to oni są na pierwszym miejscu.

Pani chyba bardzo lubi ludzi?

Tak! Kontakt z ludźmi sprawia mi ogromną przyjemność. Do dziś pra­cuję „przy fotelu” i osobiście przyjmu­ję stałe klientki, które – chociaż mamy świetny zespół – nie wyobrażają sobie iść do kogoś innego. Wielką satysfak­cję sprawia mi też prowadzenie szko­leń z makijażu permanentnego, dzięki temu poznałam mnóstwo świetnych kobiet. Tysiące osób, które wyszkoli­łam lub obsługiwałam, bardzo wiele mnie nauczyły. Słyszałam wiele nie­samowitych historii, z czasem sta­łam się wręcz psychologiem od ko­biecych spraw. Pracowałam przez la­ta bez wytchnienia, ale za to z wielką przyjemnością.

Jest pani bardzo aktywna w pracy, a jak pani odpoczywa?

Wystarczy mi chwila ciszy w sa­motności. Medytacja, posłuchanie relaksującej, spokojnej muzyki, prze­bywanie na łonie natury. To pozwala mi doładować akumulatory. Kiedyś bardzo lubiłam nurkować, dzięki temu zwiedziłam kawał świata i zobaczyłam wiele ciekawych miejsc z innej, mniej turystycznej perspektywy. Wiem więc jak wygląda nasz świat „bez filtrów”. To dało mi duży dystans i nauczyło pokory. Niezmiennie uważam, że liczy się to, co mamy w środku – to przede wszystkim nasze wnętrze powinno być piękne i zadbane. Co nie wyklucza oczywiście dbałości o wygląd, ale naj­lepiej zadziała to w połączeniu!

Zdjęcia użyczone przez rozmówczynię.

Udostępnij

Możliwość komentowania jest wyłączona.