Menu
Jazz na Starówce, w tym roku po raz 27.

Jazz na Starówce, w tym roku po raz 27.

Logo festiwalu Jazz na StarówceJazz na Starówce: w lipcu i sierpniu co tydzień, w sobotę na staromiejskim rynku odbywa się jazzowy koncert. Ten opis jest prawdziwy, ale i zdecydowanie niepełny. Bo dodać trzeba koniecznie, że na scenie występują najlepsi jazzmani z kraju i zagranicy. Przydługą nazwę festiwalu, Międzynarodowy Plenerowy Festiwal Jazz Na Starówce, należy od tym względem rozumieć jak najbardziej dosłownie.

Choć w tym roku ma być nieco inaczej. Od wielu lat przeważali wykonawcy z zagranicy, polscy byli dodatkiem. W tym roku ma być zaś odwrotnie. Bo na jedenaście koncertów tylko na trzech wystąpią wykonawcy z zagranicy (przy czym austriacki zespół Purple is the Color jest w składzie w połowie polski). Oficjalnie powodem jest to, żeby dać szansę polskim wykonawcom, którzy przez wiele miesięcy nie mieli możliwości dawana koncertów i nie mam powodu by tym zapewnieniom nie wierzyć. To dla nich szansa by zarobić, ale i by o sobie przypomnieć oraz pokazać, że są w dobrej formie. Zresztą, jeśli idzie o jazz, to polscy wykonawcy należą do światowej czołówki. Organizowany po raz 27. Festiwal stał się nawet jednym z symboli lata w Warszawie i w ogóle muzyki, chyba na równi z odbywającymi się od wiosny do jesieni weekendowymi koncertami chopinowskimi w Łazienkach. Mimo, iż zarówno jazz, jak i muzyka Chopina do najpopularniejszych w Polsce nie należą (w przypadku Chopina jest to narodowe tabu, bo innego światowej klasy kompozytora nie mamy). Choć jak przypuszczam, zarówno Jazz na Starówce, jak i koncerty chopinowskie mają niemałe zasługi w przekonywaniu do nich.

Gorzej jest z plenerem. W tym wypadku plenerem jest zastawiony w większości restauracyjnymi ogródkami rynek, pośrodku którego wydzielono niewielki fragment, gdzie stanęła scena i muszą zmieścić się widzowie. A pod nogami mamy bruk. Powiedzmy, że jest to miejski plener. Odbywające się w parku koncerty chopinowskie mają tu przewagę. W tym roku ten fragment placu „ogrodzono” biało czerwoną taśmą, zgodnie z przepisami epidemicznymi ma prawo przebywać tam 150 osób plus osoby szczepione, ale spełnienie tych warunków pozostawiono odpowiedzialności słuchaczy, czyli mówiąc prościej, nikt tego nie sprawdza. Stałą miejscówkę ma też Syrenka i chyba tylko ona w pełni zachowuje wymagany społeczny dystans otoczona fontanną, z rzadka tylko naruszany przez dzieci (i nieostrożnych dorosłych). Wstęp jest zatem jak najdosłowniej wolny, podobnie jak podczas koncertów chopinowskich w Łazienkach. Ławek jest tylko kilka, ustawionych po obrzeżu tego wydzielonego terenu i aby zająć na nich miejsca trzeba by przyjść wcześniej lub w przypadku osób starszych i kontuzjowanych wymusić ustąpienie go. Jeśli jednak nie chcemy stać, zawsze możemy wziąć ze sobą własne miejsce siedzące. W tej roli najczęściej wstępują składane krzesła dla wędkarzy, a na mocy niepisanej umowy ich posiadacze zajmują uprzywilejowane miejsca bezpośrednio przed sceną, przeciwko czemu nikt nie oponuje, bo nikomu nie zasłaniają widoku. Z wszystkim można zatem sobie poradzić, tylko na deszcz nie ma recepty. Jedynie muzycy są jakoś zabezpieczeni na scenie, a widzowie, jeśli popada mocniej, muszą wziąć nogi za pas, ale taki to już urok plenerowych koncertów, choćby i ten plener był bardzo miejski.

Zacząłem od spraw praktycznych, a przecież najważniejsza jest muzyka. Podczas pierwszego, otwierającego koncertu wystąpił Zbigniew Namysłowski Quintet. Swoją jazzową karierę w 1957 występami w Hybrydach, czyli… Sami policzcie. Najpierw był to jazz tradycyjny, ale krótko. To różni jazz od innych rodzajów muzyki, że nikt się tu nie podśmiewa z dinozaurów. Quintet jest jednym z czterech zespołów noszących jego imię i nazwisko będące same w sobie marką. Mistrz poradził sobie nawet z ręka na temblaku, grając na trzech rodzajach saksofonu, altowym, sopranowym i najmniejszym ze wszystkich, sopranino. Od czasu do czasu wiodącą rolę przejmował syn, Jacek Namysłowski, grający na puzonie i tubie marszowej. Pierwszy raz usłyszałem o takim instrumencie i z tego co ustaliłem, jest to zgodnie z nazwą tuba przeznaczona dla orkiestr wojskowych i im podobnych, więcej o niej powiedzieć nie potrafię, ale zabrzmiała efektownie. Uwagę zwracał też kontrabasista. Kontrabas w jazzie to nie jest instrument smyczkowy, tylko szarpany. Kontrabasista nie siedzi też, a stoi i wydaje się, że to niemal inny gatunek muzyków niż ci z klasycznych orkiestr. Pierwszym utworem była „Pieśń pterodaktyla”, było to coś jak mrugnięcie okiem do widowni. Przy kolejnym, „Świst w lewo, świst w prawo” Zbigniew Namysłowski poprosił, by nie kojarzyć tego z polityką. No cóż, w Polsce z polityką kolarzy się wszystko.

Podczas kolejnego koncertu festiwalu Jazz na Starówce wystąpi RGG Trio. To polskie fortepianowe trio obchodzi w tym roku jubileusz dwudziestolecia działalności: pianista Łukasz Ojdana, kontrabasista Maciej Garbowski i perkusista Krzysztof Gradziuk. Opisywanie co i jak grają właściwie w przypadku nowoczesnego jazzu nie bardzo mam sens. Trzeba tego posłuchać, a czasem bywa to wyzwaniem dla naszej muzycznej erudycji. Charakterystykę ich muzyki i ich inspiracji znajdziecie na stronie festiwalu, nawet warto przeczytać, by przekonać się, na ile nam pomogła, a na ile skołowała. Można też ich poszukać na YouTube, ja znalazłem tam przeszło godzinny jubileuszowy koncert dla radiowej dwójki.

A za tydzień na Staromiejskim Rynku mnie nie będzie, jadę do Krakowa i będę na Krakowskiej Nocy Jazzu.

red. Rafał Korzeniewski (zdjęcie wykonane komórka podczas pierwszego koncertu)

Zapowiedź drugiego z tegorocznych koncertów na festiwalu Jazz na Starówce: RGG Trio

www.jazznastarowce.pl

XXVII Międzynarodowy Plenerowy Festiwal Jazz Na Starówce

Rynek Starego Miasta w Warszawie

w każda sobotę lipca i sierpnia o godzinie 19.00

 

Udostępnij

Możliwość komentowania jest wyłączona.