Menu

JABŁUSZKO Z DRWALEWA podbija świat

Co dziesiąte jabłko zjadane w Norwegii pochodzi z Drwalewa pod Grojcem. Tamtejsze jabłka jedzą nie tylko Skandynawowie, ale też mieszkańcy Mongolii czy Kuwejtu. Roman Cybulski, prezes firmy Jabłuszko opowiada nam, jak jego jabłka podbiły świat.

Rozmawia ANETA SIENICKA

Roman Cybulski - absolwent SGGW wydziału Ogrodniczego. Zaangażowany w propagowanie nowoczesnego sadownictwa w Polsce. Współtwórca i założyciel Grupy Producenckiej Jabłuszko Sp. z o. o. Członek zarządów organizacji branżowych – Towarzystwo Rozwoju Sadow Karłowych, Krajowy Związek Grup Producentów Owoców i Warzyw, Unii Owocowej. Jako jeden z niewielu w Polsce może służyć doradztwem know-how w szerokim zakresie odnośnie Grup i Organizacji Producenckich. Współzałożyciel organizacji wspólnych konsorcjów w innych branżach.

Roman Cybulski – absolwent SGGW wydziału Ogrodniczego. Zaangażowany w propagowanie nowoczesnego sadownictwa w Polsce. Współtwórca i założyciel Grupy Producenckiej Jabłuszko Sp. z o. o. Członek zarządów organizacji branżowych – Towarzystwo Rozwoju Sadow Karłowych, Krajowy Związek Grup Producentów Owoców i Warzyw, Unii Owocowej. Jako jeden z niewielu w Polsce może służyć doradztwem know-how w szerokim zakresie odnośnie Grup i Organizacji Producenckich. Współzałożyciel organizacji wspólnych konsorcjów w innych branżach.

Podobno ideą powstania firmy była obrona przed Unią Europejską. Dlaczego bał się Pan Unii?

– Przed przystąpieniem do Unii, patrzyłem na inne stowarzyszone kraje. Chciałem dowiedzieć się, co nas czeka po akcesji i zrozumiałem, że będziemy mieć gorzej. Faktycznie był to sprzeciw, ale na zasadzie dostosowania się do nowych warunków, na które naszą odpowiedzią było powołanie organizacji producenckiej. Gdybyśmy się nie zjednoczyli, najprawdopodobniej dawno by już nas nie było. Pochłonęliby nas ci wielcy. Tak naprawdę nie byliśmy przeciwnikami wstąpienia do Unii. Mieliśmy tylko świadomość, że musimy się zjednoczyć, żeby przeciwstawić się konkurencji i znaleźć swoje miejsce na rynku europejskim.

A nie było nadziei na otwarcie ogromnego rynku, na nowe szanse?

– Szanse były zawsze…

… ale wcześniej nie mieliśmy takich możliwości eksportowych jak po przystąpieniu do Unii?

– Mieliśmy. Mogliśmy handlować ze Wschodem, dokąd sprzedawaliśmy niemal całą produkcję.

Nadal handlujecie z Federacją Rosyjską?

– Oczywiście. To nasz najważniejszy partner handlowy. Jabłka z logo Drwalew są poszukiwane w Moskwie. Uzyskujemy tam nawet lepszą cenę za swój towar, niż inni dostawcy z Unii. Rosjanie bardzo cenią naszą jakość. Mówią, że przyjeżdżają po nasze jabłka, żeby mieć coś lepszego. Ale to nie jedyny zagraniczny odbiorca naszych owoców. Dostarczamy je także do Mongolii, Bułgarii, Kuwejtu czy Arabii Saudyjskiej. Ostatnio dużo kupują też od nas Hiszpanie. Znaczącym dla nas rynkiem jest również Norwegia. Współpracujemy w tym kraju z hurtownikiem, w którego rękach jest 60 proc. rynku norweskiego. Nasze jabłka je co dziesiąty Norweg. Coraz śmielej wchodzimy też do Szwecji. Obecni jesteśmy również na rynku francuskim. Współpraca z tamtym krajem jest jednak chimeryczna. Gdy mają urodzaj, producenci z innych krajów mogą zapomnieć o sprzedaży na ich rynku.

A Niemcy?

– W ogóle nie współpracujemy z firmami z tego kraju. Mamy przykre wspomnienia ze współpracy z kontrahentem z tego kraju. Niemal zbankrutowaliśmy.

A co się stało?

– Nie ma sensu mówić o przeszłości. Jeżeli kontrahent z tamtego kraju chce z nami współpracować dziś to musi płacić gotówką. W tonie żartobliwym powtarzam: jako biedny Polak nie mogę kredytować wielkiego, bogatego Niemca.

Linie do pakowania jabłek

Linie do pakowania jabłek

Powiedział Pan, że Rosjanie przyjeżdżają po Wasze jabłka, bo chcą czegoś lepszego…

–… już od początku działalności postanowiliśmy kierować się zasadą Forda, który powiedział, że klient znajdzie producenta, który wyróżnia się jakością nawet na pustyni. Wtedy w naszym przypadku ta metoda była nieco wymuszona. Postawiliśmy na jakość, bo zwyczajnie nie mieliśmy środków na reklamę i promocję.

W jaki sposób w takim razie odbiorcy dowiedzieli się o Was?

– Już wcześniej, pod koniec lat 90-tych jeździłem po Europie i nawiązywałem kontakty handlowe m. in. we Francji czy Norwegii. Dzięki wysokiej jakości mieliśmy odbiorców na platformach logistycznych na Śląsku, ale też na rynkach hurtowych w Poznaniu, Warszawie. Współpracowaliśmy również z firmą Baćpol, potentatem hurtowym w tym czasie.

Jakie odmiany jabłek najchętniej kupują cudzoziemcy?

– Najbardziej poszukiwana jest Gala, jednak produkcja tej odmiany jest zbyt mała w stosunku do zapotrzebowania rynku. Natomiast Idared to gatunek, którego produkujemy i sprzedajemy najwięcej. Ale tak naprawdę potrafimy znaleźć odbiorcę na każdą odmianę.

Dziś Wasza firma jest w pierwszej dziesiątce producentów w Polsce. To było na pewno kosztowne przedsięwzięcie. Stać Was było na taką wielką inwestycję?

– 50 proc. środków pochodziło z dotacji unijnych a 25 proc. ze środków krajowych. Gdyby nie te pieniądze, nie bylibyśmy w stanie stworzyć takiej bazy produkcyjnej dla jabłek. Zresztą nie tylko my, ale też inni w Polsce. To dlatego dziś możemy śmiało powiedzieć, że Polska jest największym producentem jabłek w Europie i czwartym na świecie. Po Chinach, Stanach Zjednoczonych i Rosji.

Sprzedajecie nie tylko jabłka, lecz także inne owoce.

– W naszej organizacji zrzeszamy 63 producentów owoców. I oprócz jabłek, mamy w swojej ofercie również truskawki, gruszki, czereśnie, śliwki, wiśnie i borówki. Od trzech lat oferujemy też soki jabłkowe. Uruchomiliśmy produkcję soków, dostrzegając pewną niszę na polskim rynku. Polskie przetwórnie, które były w rękach zachodnich przetwórni produkowały tylko koncentraty. Na zachodzie było inaczej, bo produkcja soków podnosi rentowność produkcji w sadzie.

Rozumiem, że do butelki lądują te gorsze jabłka, których nie można sprzedać inaczej?

– Powiem inaczej. My nazywamy je nieumalowanymi dziewczynami. Choć nie tak piękne, to jednak są to pełnowartościowe owoce. Prawdziwy Pyshniak (to nasza marka) jest najwyższej jakości.

Kierujemy się zasadą, że klient znajdzie producenta, który wyróżnia się jakością nawet na pustyni.

Tylko jak tę jakość udowodnić?

– Myślę o stworzeniu ogólnokrajowej marki, która dawałaby gwarancję jakości. Takie stowarzyszenie producencko-konsumenckie, które by wzajemnie się kontrolowało, dbało o swoje interesy. Obecnie większość firm wydaje certyfikaty, żeby robić biznes, a to powinien być honorowy dokument. Certyfikat finansowany przez firmy zewnętrzne, którego uzyskanie nie byłoby uzależnione od finansów. Każdy miałby prawo kontroli bez ostrzeżenia, w dowolnej chwili. To spowodowałoby, że każdy producent dbałby o jakość.

Udostępnij

Możliwość komentowania jest wyłączona.