Menu

Koniec Flasha, o daremności edukacji i niespełnionej rewolucji. Adobe® Flash® 1996-2020 R.I.P.

Koniec Flasha albo o daremności edukacji i w ogóle ludzkich wysiłków. Bo o tym – choć nie tylko o tym – będzie. Pewnie przed końcem roku wyświetliła się Wam na ekranie informację, że Adobe kończy wsparcie dla Flasha i prosi nas o jego odinstalowanie. Aby to zrobić wystarczyło kliknąć na usłużnie podsunięty link i trwało to dosłownie chwilę. Tuż przedtem Adobe zdążyło przysłać ostatnią łatkę, która była tylko pretekstem, by wyświetlić nam ten komunikat z linkiem. Na naszych oczach dokonało się dzieciobójstwo, a my wystąpiliśmy w roli poproszonych o to morderców. W przypadku tych, którzy mają zainstalowany Windows 10, to mogą się oni nawet o tym nie dowiedzieć, zrobi to za nich w ramach aktualizacji oprogramowanie Microsoft.

W ogóle pamiętacie co to jest, a raczej był Flash? Dawno się z nim nie zetknąłem, jestem tego prawie pewny, choć podobno jeszcze w tym roku używało go 2,5% stron internetowych, czyli teoretycznie było to możliwe. A uczyłem się go! Mam wciąż na półce podręcznik do oficjalny podręcznik Adobe Flash CS5/CS%PL Professional, tak brzmi jego tytuł. Uczyłem się z niego wykonywania animacji we Flashu w ramach kursu współfinansowanego przez Unię Europejską, o czym przypomina naklejka na okładce. Ostateczne ta część kursu – bo program był znacznie obszerniejszy – nie przydała mi się do niczego. I już do niczego nie przyda. To co odróżnia współczesność od przeszłości to to, iż coraz więcej umiejętności, które nabywamy mają tylko czasowe zastosowanie. Hasło uczenia się przez całe życie to nie jest tylko ładnie brzmiącym sloganem, brutalnie odzwierciedla rzeczywistość, w której żyjemy. Jeden czy dwa roczniki przede mną w liceum uczyły się jeszcze posługiwania  suwakiem logarytmicznym. Kupowany był on specjalnie na te zajęcia, po czym odkładany do szuflady. Używało się już wtedy powszechnie kalkulatorów. Ale mój ojciec używał kiedyś suwaka na co dzień w pracy do poważnych obliczeń. Liczydła dziś to już tylko dziecięca zabawka. Można jeszcze liczyć na kostkach dłoni, pokazywał mi to kiedyś kolega, który to potrafił, ale ma to podobne zastosowanie. Wiele umiejętności, także związanych z najnowocześniejszą w pewnym momencie techniką, nie przyda nam się już dziś do niczego. Choćby DOS, bez znajomości którego przez wiele lat nie można było obsługiwać komputera. Tak było jeszcze w czasach Windows 3.11, czyli nie tak dawno lub bardzo dawno zależnie od tego, jak na to spojrzeć (czyli od tego, ile lat mamy dzisiaj). Świat się zmienia i my musimy się zmieniać z nim, a część naszych wysiłków związanych z przyswojeniem wiedzy spisać po prostu na straty. Dziś nauka posługiwania się suwakiem logarytmicznym przyda się studentom historii, wręcz powinni się tego uczyć, ale my powinniśmy już to sobie darować.

Wróćmy jednak do Flasha. Szukając przyczyn, dla których Flash odchodzi do historii, podaje się zwykle względy bezpieczeństwa, jego podatność na ataki hakerów i wirusy. Nie jest to z pewnością nieprawda, ale nie to było najważniejszym powodem jego upadku. Mogą tego nie kojarzyć autorzy, dla których czasy świetności Flasha to czasy, gdy po ziemi chodziły jeszcze dinozaury. A ja uczyłem się podstaw Flasha prawie dekadę temu. Najkrócej to ujmując, Flash padł ofiarą prześladowań ze strony Google’a. Przeszukujące Internet i zapewne czytające też ten artykuł roboty Googla nie były w stanie przeczytać mających formę grafiki stron we Flashu, a tylko zwykły tekst. Strony wykonane w całości we Flashu nie pojawiały się zatem w wynikach wyszukiwania. A zgodnie ze znanym kawałem, to czego nie ma w Google’u, nie istnieje. Właściwie nie kawałem, bo sam się łapię na tym, że często widzę świat oczami Google’a, bo jak szybko chcę znaleźć o czymś informacje, to sięgam do ich wyszukiwarki. I pewnie nie tylko ja. Aby znaleźć stronę we Flashu, trzeba było znać jej adres i tu powstawał problem, jak z tą informacją dotrzeć. Wyrok na Flasha wydał Google, ograniczając jego użyteczną rolę do pojawiających się na stronie animacji. Istniała oczywiście możliwość podpięcia pod stronę we Flashu tekstu widocznego dla robotów Google’a, ale temu rozwiązaniu Google powiedział stanowcze nie, grożąc, że obniży wyniki wyszukiwania takiej strony lub w ogóle ją z nich usunie. Bo jak to, wytykać ślepemu, że nie widzi? Choć Google miał tu trochę racji, bo łatwo sobie wyobrazić, że pod stronę pornograficzną podpięty zostanie jakiś niewinny tekst zawierający jednak często używane słowa kluczowe.

Dziś wyszukiwarka Google’a obejmuje też grafikę, ale na podstawie moich z nią doświadczeń mogę powiedzieć, że to w praktyce nie działa. Chyba, że chodzi o podpis pod zdjęciem lub nazwę pliku. A tekstu z obrazka robot Google’a nie przeczyta, bo to dla niego – choć możliwe – zbyt pracochłonne. Zresztą jak my sami jesteśmy sprawdzani, czy nie jesteśmy robotami? Każe nam się przepisać tekst z obrazka. Internetem wciąż rządzi słowo pisane, a na straży jego rządów stoi Google. Grafika to ważny, ale tylko dodatek. W przypadku Flasha było odwrotnie, może to było rewolucyjne, ale ta rewolucja się nie powiodła. Zwyciężył Google i jego roboty.

Red. Rafał Korzeniewski

Udostępnij

Możliwość komentowania jest wyłączona.